Powróciwszy…

Posted on 21 czerwca 2011

Długo myślałem co napisać po powrocie. Nie miałem za bardzo pomysłu jak ubrać w słowa to, co czuję czy czułem. A wyjątkowo tego było dużo. Na szczęście szum w głowie zaczyna się uspokajać, wyciszam się, adaptuje do nowego-starego miejsca, innego trybu życia. Tak, wróciłem. I muszę się przyznać, że już prawie dwa tygodnie temu, o czym praktycznie nikt nie wiedział. W słoneczne popołudnie, siódmego czerwca 2011 roku, dokładnie po 19 miesiącach i dwóch tygodniach nieobecności, po prostu zapukałem do drzwi własnego domu…

Powrót był tajemnicą. Nie wiedzieli nawet rodzice, dla których moje pojawienie się było sporym zaskoczeniem. Możecie sobie wyobrazić ich miny… Ssamolotem, z Rio de Janeiro do Salvadoru i przez Frankfurt do Poznania… Dalej pociągiem do Warszawy. Mogłem wracać innym jachtem, była okazja. Ale to był ten moment… Dom był taki, jak go zapamiętałem. Ciepłe, pastelowe kolory ścian i drewniane meble w salonie, ten sam zapach i widok za oknem. Zauważyłem tylko więcej detali, które się zatarły gdzieś w pamięci. W moim pokoju niewielkie zmiany. Te same zdjęcia na ścianach są tylko bardziej wyblakłe, zdobyte medale i puchary błyszczą może trochę mniej, a kilka figurek postaci z gwiezdnych wojen oraz  kolekcja smoków, które kiedyś zbierałem stoją niezmiennie tam, gdzie je zostawiłem. Dotykam wszystkiego ręką, jest jak na filmie. W scenariuszu bohater powinien tylko coś powiedzieć mądrego albo najlepiej nie mówić nic, a tu nic nie przychodzi do głowy inteligentnego a i milczeć nie wypada. Wróciłem do Domu, tego właściwego. Mimo że po drodze kilkukrotnie zdarzało mi się pomieszkiwać w miejscach, w których czułem się dobrze i które stawały się dla mnie domem na jakiś czas, to ten Dom pisany z dużej litery zawsze jest jeden… Długo się nim nie nacieszyłem bo już 24h od przekroczenia jego progu siedziałem w autobusie jadącym na Ukrainę. Razem z Tatą zmierzaliśmy do malutkiej wioski pod Tarnopolem, gdzie dawno temu żył Jan, inny wariat z naszym nazwiskiem. Długa opowieść, którą jednak pewnie dałoby się streścić w czasie, jaki musieliśmy odczekać na granicy zarówno tam jak i w drodze z powrotem, cztery dni później. Cóż, i tak uwielbiam Zachodnią Ukrainę, za to jaka jest, choć żyć tam łatwo być nie może… To taka nasza Boliwia. Bo czym się różnią tamtejsze cholity od tych starowinek? Ale to już zupełnie inna historia, zupełnie nie ten moment na te rozważania…

Przez jakiś czas chciałem pozostać w ukryciu, mieć czas na „wejście” w tę polską rzeczywistość, przeniknięcie do przestrzeni Warszawy, na odkrycie tego, co się zmieniło, przyzwyczajenie się do wszystkiego. Chciałem też przemyśleć sobie w spokoju jeszcze kilka rzeczy, doprowadzić się do „porządku”. Chociaż jeszcze teraz idąc ulicą łapie się na tym, że myślę sobie – o, słyszę język polski! – po czym z uśmiechem stwierdzam – i to ze wszystkich stron :] Najtrudniej było utrzymywać znajomych w przekonaniu, że jeszcze jestem po drugiej stronie. Czasem aż chciało się napisać na jakimś czacie– hej, wróciłem, spotkanie za godzinę pod rotundą! Ale w planach była niespodzianka, którą starannie obmyśliłem i zamierzałem kilka osób nią zaskoczyć, co z resztą się udało :]

Zaskakujące, przynajmniej dla mnie, jest też to, jak teoretycznie niewielki obszar Ameryki Łacińskiej udało mi się zwiedzić w tym czasie. Oczywiście, są to tysiące wspomnień, setki poznanych ludzi i widoków, które zapierały dech w piersiach, ale patrząc tak na poniższą mapkę z trasą mej podróży, dociera do mnie, jak ten świat jest duży.

Jestem w domu i dopiero teraz, po wszystkim, trafia mnie ile rzeczy dzieje się tak naprawdę w tym samym momencie we wszystkich miejscach na ziemi. Przywołuje w myślach obrazy z Meksyku, gwarne targi Gwatemali i Ekwadoru, kolor tablic rejestracyjnych peruwiańskich samochodów mknących przez pustynie, a także zastanawiam się co robią w tym momencie gdzieś tam ci wszyscy ludzie, których minąłem… A przecież to tylko niewielka część Ziemi! Mam to wszystko w pamięci, kolory, zapachy, uśmiechy i krajobrazy – jeszcze to we mnie siedzi, ale po raz kolejny dochodzę do wniosku, że nie ma sensu tego ogarniać w ogóle, myśleć o tym. Bo ciekawe jest też tutaj i teraz, a co więcej, można tego dotknąć i coś z tym zrobić. Na to, co się dzieje tam, nie mam większego wpływu, przynajmniej w większości kwestii. Jasne, że mogę oszczędzać energię, segregować śmieci i jeździć rowerem ale teraz nie o tym mówię…

Siedzę przed komputerem, piję yerbe mate, zupełnie tak, jak przed dwoma laty… No, dobra, niezupełnie. Mam nowe naczynko :] Czy coś się zmieniło w ogóle? Wróciłem do punktu wyjścia, tylko starszy. Nie dwa lata, czuje się starszy o co najmniej 4 lata, mimo że dziecka, które kiedyś miałem w sobie, przez ten okres nie udało mi się zgubić. To wciąż te same Dziecko Słońca – Hijo del Sol. Dobrze, że jest, lubię je. Wiem, że teraz jest czas by pójść za ciosem, uda się. I tutaj docieram do najważniejszej rzeczy, jaką chce w tym wpisie powiedzieć. Nie wiem czy przez to, że mamy lato w kraju, za chwile wakacje czy przez coś jeszcze, ale ja wcale nie jest smutny, przybity ani zdołowany, że wróciłem. Co więcej, ja się nawet cieszę, że wkrótce spotkam dawno niewidzianych członków rodziny, znajomych i przyjaciół, że rozpoczyna się w moim życiu coś nowego, jakiś nowy etap, który wcale nie musi być gorszy od poprzedniego. Będzie inny, ale nie wątpię, że czekają mnie wyzwania równie ciekawe co podczas podróży, a nawet często trudniejsze! Cieszę się, że podjąłem takie decyzje, które mnie tu sprowadziły i wiem też, że na nic nigdy nie jest za późno. A już na pewno nie na podjęcie Decyzji. Doświadczenie, wiedzę i, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie „mądrość’, które zdobyłem podczas drogi przyjdzie mi wkrótce stosować w tym codziennym życiu. Jak zwykle trzeba będzie pewnie być elastycznym w kilku sprawach, ale czyż nie takim trzeba być i w podróży? Wielu ludzi mówiło mi, jak to ciężko jest wrócić, zwłaszcza po takim czasie i takich przygodach, do tej rzeczywistości. Owszem, tryb życia trochę się zmieni, ale chyba mam chwilowo ochotę na odrobinę stabilizacji i znajomości planów na chociażby następne trzy dni. Odrobinę, podkreślam! :] Wrócę też pewnie do regularnych medytacji, bo już widzę, że będą potrzebne. Hałas w Warszawie jest straszny i gdy zasypiam wydaje mi się, że ktoś coś cały czas do mnie mówi, że słyszę samochody i jakiś szum nieustający. Ale spokojnie, jeszcze nie zwariowałem :] Na pewno prędzej czy później zacznie też mnie nosić. To już jest chorobą i obawiam się, że nieuleczalną…

W podsumowaniu nie może zabraknąć kilku faktów dotyczących podróży. Niektóre przedstawione poniżej liczby pochodzą ze statystyk, jakie prowadziłem, inne są efektem moich mniej lub bardziej dokładnych obliczeń, a część to tylko orientacyjne szacowania. A było mniej więcej tak:

595 dni w drodze
21 – w tylu krajach – na 4 konty
nentach – postawiłem stopę od momentu przekroczenia granic Polski
~23.000 km przejechanych, z czego ponad 20.000 km autostopem
> 8.000 mil morskich (~14.8 tys. km) przepłyniętych w sumie na trzech jachtach żaglowych i kilku mniejszych łódkach, zarówno po wodach morskich jak i słodkich
~ 500-600 – orientacyjna liczba złapanych na stopa samochodów
105 metrów pod poziomem morza – najniżej położone miejsce, w którym byłem podczas podróży (Laguna del Carbon, Argentyna)
6088 m n.p.m. – najwyższy szczyt, na który wszedłem (Huayna Potosi, Boliwia)
> 80 GB – materiałów zdjęciowych i filmowych z drogi (już po wstępnej selekcji)
Nieskończona – liczba wspomnień i niezapomnianych przeżyć.

Jeśli zaś chodzi o blog to muszę przyznać, że sam jestem tym zaskoczony:

> 26.000 – tylu różnych gości wpadło chociaż raz
> 243.000 – tyle razy łącznie przeglądano bloga
78 – opublikowanych wpisów o łącznej długości przekraczającej 500 stron maszynopisu
~ 600 – liczba Waszych komentarzy
> 750 ‘lubiących’ fanpage grandtour na fejsie :)

To całkiem niezły wynik, jak na bloga, który powstał dla rodziny i najbliższych przyjaciół :] Dziękuje za całe wsparcie, jakie otrzymałem od Was, Czytelników, znajomych, przyjaciół i bliskich. Dziękuje za te wszystkie miłe słowa, które do mnie trafiły, dzięki, że głosowaliście na mnie w konkursie na bloga roku i dzięki, że tu wpadaliście. Czułem, że mam dla kogo pisać i lubiłem to. Dziękuje też tym wszystkim ludziom, którzy byli ze mną albo pomogli mi po drodze. Nieważne, czy było to coś ‘wymiernego’ czy poświęcili mi ‘tylko’ czas, uśmiech albo rozmowę – od wielu z Was nauczyłem się naprawdę dużo…

Tymczasem przede mną różne wybory, jedne łatwe inne trudne, no i sporo do zrobienia. Trzeba jak najszybciej uporządkować zdjęcia, zmontować zaległe filmiki, rozpocząć pracę nad redakcją wpisów, a jeszcze wypadałoby przecież żyć teraźniejszością, myśląc chociaż w niewielkim stopniu o przyszłości… :) Cokolwiek by to nie znaczyło. Może rzeczywiście kogoś zainteresuje pomysł wydania książki na podstawie tych moich relacji, a ja chciałbym też spróbować swych sił i popracować w jakiejś redakcji albo na portalu podróżniczym, także jakby ktoś coś wiedział konkretnego to proszę o informację/kontakt. Coś czuje, że usłyszymy się jeszcze :] Trzeba też wrócić do formy i zrzucić kilka kilogramów. Już nie jest najgorzej, zacząłem biegać, z kondycją po pół roku na jachcie nie jest tak źle, mam za sobą pierwszą grę w siatkę na piachu, a nawet dałem się przekonać do niezbyt lubianej przeze mnie czynności, jaką było odwiedzenie siłowni! Wkrótce też pewnie nastąpi powrót do liny i magnezji, w Beskidy, a nawet na rower! :) Mam też wznowić pracę nad ideą Szlaku Jurt Pogranicza… Gdzieś między tym wszystkim zaczynam się spotykać ze znajomymi i nadrabiać zaległości towarzyskie. Ostatni weekend obfitował dla przykładu w tyle zdarzeń, że mógłbym mu poświęcić cały jeden wpis, ale są dość duże rozbieżności w wersjach zdarzeń i to raczej nie ta tematyka :]

Moje Grand Tour dobiegło końca. Nie była to klasyczna wersja tego typu podróży, tak samo jak nie było to dosłownie pielgrzymowanie. Ale miałem pewną ideę, której się trzymałem. Zapewnie nie będę drugim Thomasem Coryat’em i nie zostawię po sobie w kulturze czegoś na miarę widelca, który to jako włoski wynalazek został spopularyzowany właśnie przez wspomnianego ojca ‘grand tour’ w Anglii. :] Jednak mam nadzieję, że mimo wszystko coś udowodniłem i to nie tylko sobie. Że jak się bardzo chce to można zrobić naprawdę dużo tylko trzeba zrobić ten pierwszy krok i dać się ponieść, wiedząc mniej więcej w którą stronę pod Grunwald! :] Dla mnie nigdy już nic nie będzie takie samo. Zmieniłem się, tak samo jak każdy z nas przez ten czas. Nic nie trwa bez końca, nie ma też pustki, w każdej chwili zaczyna się coś nowego. Teraz na pewno dla mnie, a jak jest z Tobą? Może w tym czasie ktoś z Was wyrusza w podobną podróż? Może ja też za niedługo wyruszę w kolejną? Już z innym nastawieniem, jako nomad? Jestem zadowolony z tego, jakie zmiany we mnie zaszły i co zrobiłem i przeżyłem. Nie żałuje ani jednej chwili z ostatnich 20 miesięcy, tak jak było po prostu miało być. Ale nad łóżkiem w moim pokoju wisi plakat, na którym jest zdjęcie przedstawiające alpinistę wchodzącego na ośnieżony szczyt. Pod spodem widnieje podpis: „Ambition – aspire to clib as high, as you can dream” Kiedyś ambicje, raczej te „niezdrowe”, były moim problemem. Dziś wygląda na to, że nauczyłem się nad nimi panować i wykorzystywać do swoich celów, dlatego sądzę, że przede mną jeszcze niejeden sen i niejedna piękna historia! :]

Wkrótce ukaże się pewnie jeszcze jakiś film albo dwa, blog czekają też pewne zmiany, także wpadnijcie za jakiś czas… A tymczasem się z Wami żegnam… tylko po to, by z niektórymi z Was przywitać się wreszcie w tzw. 'realu’ (i nie mam na myśli żadnego hipermarketu – taki  żarcik-kosmonaucik na odchodnym, haha) :]

na fali! ;)


26 komentarzy to Powróciwszy…

  • Tomuś pisze:

    Jak to by powiedział Siara:
    „Widzisz, Wąski, dziś jest ważny dzień w twoim zasranym życiu. Teraz zaczynasz nowe, zaszczane życie.”

    :)

  • Agnieszka pisze:

    pieknie :)

  • Ewelina pisze:

    To niesamowite czytać czyjeś podsumowanie z długiej podróży, kiedy samemu niedługo wyrusza się w świat i ma się tyle samo wątpliwości co chęci… :) Decyzji tej towarzyszy jakas nostalgia, bo mam wrazenie, ze konczy sie pewien etap, a po powrocie juz wszystko bedzie inne.
    Czesto wpadalam na Twojego bloga i mysle ,ze nie trafilam na niego przypadkiem :) Fajnie byloby spotykac na swojej drodze takich ludzi jak Ty!
    Zycze Ci wszystkiego najlepszego!!

  • Jhon pisze:

    Hey Kuba, creo que yo tambien me converti en un fan de tu blog hahaha y de tus aventuras… Me encanto leer el último post creo que como dices „nunca nada sera igual” tienes muchas razon todo cambia y nada es permanente lo importante es que nos damos cuenta y lo aceptamos… estoy muy contento que hayas regresado a tu casa y que disfrutes de tu familia….
    Quizas algún dia comiences otro aventura mas y me encantara poder saber que haces y donde.

    Te mando un gran abrazo y muchos buenos deseos…

    Saludos desde Perú

    Jhon.

  • Kamil pisze:

    Dziękuję! :)
    Do zobaczenia!;)

  • olek pisze:

    a juz myslalem, ze wpis na FB to kolejny zarcik…

  • fmn pisze:

    „Jak zamknę oczy to sobie wyobrażam, że też bym tak śpiewała w ładnej sukience na dużej scenie, reflektory, kwiaty, wielbiciele, autografy…”

    Panie, teraz przed popularnością nie uciekniesz ;) Na pewno ciekawie byłoby Cię posłuchać, zdjęcia obejrzeć przy okazji jakiegoś slajdowiska. Co prawda sezon teraz na tego typu rzeczy dość średni, ale… jak nie teraz, to zawsze będzie okazja później.. Wiesz, książka, empik, promocja te sprawy ;-)

    Powodzenia na nowej drodze życia :-)

  • Wojtek pisze:

    nie zapomnij, że w Trójmieście też masz przyjaciół :)

  • Ola Pe. pisze:

    dzięki za czwartek, nadal ciężko mi uwierzyć, że wyszedłeś z tego komputera :*
    „Marysia była lekko w szoku!” :)

  • Klara pisze:

    Nie ma co ubierać w słowa – FAJNIE SIĘ CZYTA, JESTEŚ ZUCH CHŁOPAK:)))))

  • Aga pisze:

    Kuba, fantastycznie! Dziekuje i gratuluje. Jakbys byl kiedys w Londynie, to daj znac!

  • Natalia pisze:

    To my, czytelnicy, dziękujemy :)

  • CRANK pisze:

    Heh, wróciłeś, aż ciężko uwierzyć :) Dzięki za te wszystkie wpisy i… CZEKAM NA KOLEJNE! :) Mam nadzieję, że (tak jak kiedyś już pisałem) będę mógł przeczytać Twoją książkę.
    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za Twoje relacje. One naprawdę dużo mi dały.
    Pozdrawiam

  • Migas pisze:

    Chyba każdy miał w swoim życiu serie książek, która im bliżej końca, stawała się lepsza i budziła silniejsze uczucia.
    Twój blog to jednak z najlepszych serii jakie było mi dane czytać.
    To jak z świra z którym skakałem przez ognisko zmieniasz się w prawdziwego obieżyświata. To jak dzięki twoim opisom czułem się jak bym siedział obok.
    Jednak to uczucie że coś się kończy a coś zaczyna będzie mi towarzyszyło przy każdej wizycie na tym blogu.
    Sądzę że to co Cię spotkało i to czym się dzieliłeś z wszystkimi którzy odwiedzili bloga to tylko pierwszy rozdział książki którą będziesz pisał jeszcze wiele lat i wiele kontynentów.
    Dzięki Eben za super czas spędzony przy tym blogu dzięki za motywacje do zmian i zrobienia pierwszego kroku w stronę spełnienia marzeń.
    Do zobaczenia mam nadzieje w Sierpniu.

  • Małgosia Stępień pisze:

    Kuba!
    Widzę Cię dokładnie jak idziesz w pierwszej parze pierwszo-klasowego stadka prowadzonego przez p. Ostapowicz, a my z Twoją Mamą czekamy aż p. Benia zgarnie Olę i Jaśka………. Mam jeszcze kilka obrazów z tamtych zamierzchłych czasów z Tobą w roli głównej – ale skoro tamte role były główne – jak sklasyfikować ten Twój Występ??!! My też odbywaliśmy tę podróż z Tobą i dziękujemy Ci bardzo za bogate, plastyczne, pełne refleksji i poczucia humoru relacje. Czuliśmy, że nie jesteś „jednym z wielu”, ale żeby aż tak……….

  • Jestem przekonana, że długo 'na miejscu’ nie usiedzisz. Będzie Cię gnać, tęsknota za zdobywaniem nowych lądów i odkrywaniem swojego świata będzie się pogłębiać. Czekam więc na dalsze relacje z podróży, bo wiem, że będą!
    Pozdrawiam,
    Dulcynea

  • Kuba, dziękuję. Za uśmiech, za inspirację, za magię, za bycie tuż obok, za słowo, za milczenie, za znajomość nieznajomy ;-)
    Gdybyś był w Gdyni, daj się zaprosić na chwilę z dala od miasta. Zawsze jest o czym pomilczeć.
    Do zobaczenia, gdziekolwiek i kiedykolwiek to nastąpi.
    Mahalo-po hawajsku znaczy dziękuję.
    Agnieszka

  • Agata pisze:

    Czytając relację z tego, co przeżyłeś, jak aktywnie żyjesz, że się nie boisz, że potrafisz pokonać wszysttko, co może nie pozwolić Ci być osobą jaką być pragniesz, czuję przypływ ogromnej motywacji, ale również i zazdrości, bo sama nie wiem czy jestem w stanie to zrobić. Niedługo wyprowadzam się z domu, moim marzeniem jest zwiedzenie Indii, RPA i Ameryki Południowej. W zanadrzu dostanie się na dobrą uczelnię. Nie wiem jak poradzę sobie ze studiowaniem medycyny i podróżowaniem, ale patrząc na Ciebie wiem, że człowiek jest wielki i może naprawdę wiele, i nie są to puste, filozoficzne słowa, ale myśli naznaczone potem, wysiłkiem i determinacją. I mam nadzieję, że pewnego dnia ja też poczuję, że mogę wiele. Poczuję zastrzyk adrenaliny i pojadę. Dziękuję Ci. Jesteś niezwykłym mężczyzną.

  • Kuzyn pisze:

    Hej Kuba. Gratulacje odwagi, pomysłowości oraz realizacji. My jeszcze jesteśmy w drodze i niewykluczone, że gdzieś się może na niej spotkamy (www.kuzyni.eu). Powodzenia w realizacji wszystkich planów i zamierzeń.

  • Stryj pisze:

    Kuba – Gratuluje! Dziękuje! Ściskam Cię bardzo mocno! Cieszę się, że jesteś w domu! Świetnie to zrobileś, a Twoja „statystyka” jest powalająca. Mam nadzieję, że gdzieś niedlugo Cię zobaczę! Pozdrów!

  • Aga pisze:

    Twojego bloga polecił mi kumpel(też podróżnik) , no i wsiąkłam całą sobą … w pracy mam zaległości,chłopak zazdrosny (czytałam nocami w łóżku :)) Byłeś moim oknem na świat. Czytając ostatni wpis , a nawet teraz pisząc, nie mogę zapanować na łzami, które cisną się do oczu, że to już koniec. Mam nadzieję ,że zrobisz coś z tym materiałem, który zebrałeś podczas podóży. Czyta sie fantastycznie i wciąga jak bagno.Co dzień czeka się na kolejny wpis , a kiedy go nie ma jest smutek i zniecierpliwienie kiedy znowu …
    I co ja teraz będę czytała ????!!!! Z kim będę podróżowała ??!!!
    Kuba jesteś fantastycznym młodym człowiekiem, realizuj swoje plany i marzenia. Trzymam kciuki .
    Dzięki za te kilka miesięcy wspaniałej lektury i pięknych zdjęć.
    Jeszcze tu wpadnę :)

    Pozdrawiam
    Aga

  • kuba pisze:

    dziękuje za te wszystkie miłe słowa. minął już prawie miesiąc od powrotu. wciąż nie mam telefonu [ale to się będzie niestety musiało zmienić w najbliższym czasie :/] ani nie spotkałem się ze wszystkimi znajomymi. Jest ostatnio trochę biegania, do czego nie jestem przyzwyczajony, inny rytm wszystkiego, korki na ulicach, ale jest ok :] Wcześniej czy później się pewnie jeszcze usłyszymy, będę czasem dawał znać, jak się coś będzie działo dotyczącego grandtour :]

    do zobaczenia, tu czy tam.. :]

  • Marek pisze:

    cześć Kuba

    widzisz co na robiłeś urwałeś kurze złote …..
    ale fajnie że wróciłeś, podziw i szacun za całość,
    do zobaczenia w Gdańsku, Bieszczadach lub stolycy.

    pozdrowienia z Trójmiasta – tu też masz przyjaciół.
    Marek

  • Kamil pisze:

    heh…
    wiem, że wróciłeś i czytałem już ostatni wpis, ale wciąż tu wracam!
    pozdro!

  • fred pisze:

    :] zajrzyj do działu 'posłuchaj, to do ciebie’ ;] jest coś nowego.

  • Kamil pisze:

    fb był szybszy! ;))
    Wenezuela?!? ;))

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.