"Gdzie ta koja wymarzona w snach?"
Posted on 21 stycznia 2011
20.01.2010, czwartek. Dzień rozpoczął się zwyczajnie. No dobra, przesadziłem. Nie padał deszcz, który ponad od dwóch dni i nocy lał równo w Ushuaia. W namiocie nie tylko go doskonale słychać, ale często i czuć. Woda gromadzi się gdzieś pod podłogą, przesiąka na szwach i kapie na głowę. Poza tym jest nieprzyjemnie wilgotno… Także dzień rozpoczął się prawie zwyczajnie – wczesny świt, godzina 1100, leniwie otwieram oczy i do głowy przychodzi pierwsza myśl – a może jeszcze godzinka? Ale zaraz potem myślę – Jeżeli wstanę szybko to nie będzie tak boleć, a poza tym ciekawe jak tam zakończyło się głosowanie w konkursie… Na kempingu oczywiście nie naprawili jeszcze anteny od internetu po ulewie więc trzeba było ruszyć do miasta. Śniadanie zapisałem sobie już na liście ’do zrobienia później’ bo po prysznicu zrobiło się nieprzyzwoicie późno. Jakiś podekscytowany, szybkim krokiem zszedłem do centrum…
Bzzzz, przerywamy program by nadać specjalny komunikat…bzzz… W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim 270 osobom, które oddały głos na grandtour! Udało mi się wejść do trzeciego etapu z trzeciego miejsca! To naprawdę świetny wynik, różnice w czołówce były malutkie, ledwie kilka głosów… Dziękuje rodzinie, która wznieciła wręcz smsowe powstanie wśród swych znajomych. Szczególnie Mamie, którą można chyba okrzyknąć mianem – co najmniej – hetmana! Wiedziała doskonale o wszystkich terminach, poznała dobrze tzw. 'konkurencję’, czuwała dzień i noc nad licznikami. Nawet ja się tym tak nie przejmowałem jak ona… Dziękuje też znajomym znajomych. Wiem, że kilku już się przekonało i zaczęło od początku czytać bloga :) Dziękuje też moim przyjaciołom, którzy w tajemnicy przede mną tworzyli jakieś sekretne eventy na facebook’u, rozsyłali maile i przekonywali słownie kogo się dało… Ja sam bym tego raczej nie zrobił… Mogę powiedzieć, że to właśnie dzięki Wam wszystkim, mam szansę walczyć dalej. Chociaż trudno mówić już o walce… Teraz mogę tylko oczekiwać na decyzję jurora, któremu się spodoba albo i nie, to, co tutaj wypisuję :) Cóż, okaże się w pierwszych dniach lutego…oby do przodu, oby do przodu! :)
Gdy rozmawiałem w knajpie przez skype’a, na skrzynkę mailową przyszła wiadomość. Z początku pomyślałem, że to spam, bo tytuł wydawał się dość podejrzany – „contact for possible job”. Serce mi na chwile stanęło, gdy zobaczyłem, że wiadomość została wysłana z biura mariny – kapitan jachtu Jezioro Łabędzie chce ze mną się spotkać i porozmawiać! Krew w żyłach zawrzała, skończyłem rozmowę i o mało nie wybiegłem z knajpy nie płacąc rachunku. Cóż za zbieżność, ostatnio oglądałem film Black Swan i wszystko wiem już o „takich baletach” :) Czułem, że to jest to, że na tym łabędziu to ja polecę! Kapitan, to kapitan, ale gdyby na pokładzie były jakieś niewiasty to wypadało się dobrze zaprezentować. W witrynie kiosku spojrzałem na układ włosów – ok. Ubranie – bez plan. Skarpetki – mokre, zostawiłem w namiocie. Nawet lepiej. Kobieta po drugiej stronie szyby właśnie zwróciła na mnie uwagę, więc udałem, że czegoś to niby szukam, że nie jestem pewny czy znajdę w tym miejscu właśnie tą, konkretną… Zagranie na pewniaka – wszedłem, kupiłem gumę do żucia. Bez obciachu, też się przyda! :)
Na kei spotkałem siedzącą na decku, znajomą polską załogę Katharsis II. Mieliśmy się umówić na przegląd sprzętu alpinistycznego, który ma być w użyciu podczas spacerów na lodowcach. Z uśmiechem mówię, że właśnie dostałem maila i że wpadłem pogadać z „kapitanem Jeziora”, bo jest szansa, że to to, na co czekałem… Na co Mariusz odpowiada, że właśnie też musi ze mną porozmawiać… 3 minuty później miałem ochotę wyskoczyć na keje, przetoczyć się kilka razy na grzbiecie, zrobić parę gwiazd i walnąć jedno albo dwa salta w tył z potrójną śrubą. Nie byłem pewny tylko tego ostatniego elementu, więc się jakoś powstrzymałem… :] Otrzymałem propozycję płynięcia z Katharsis na Antarktydę! Mowę mi odebrało, nie wiedziałem jak się zachować! Mityczny, trudno dostępny Biały Kontynent – na niesamowitym jachcie, z polską załogą i doświadczonymi żeglarzami, od których jestem pewien, że się będę mógł wiele nauczyć. Bez wydawania tysięcy złotych na wycieczki, bez rzeszy turystów… Jedna taka szansa na sto, ba!, może i na całe życie?!
Rozmowa z Brazylijczykami była niezwykle miła, ale ja już byłem myślami gdzie indziej. Na skutek pewnych uwarunkowań prawnych potrzebowali kogoś z papierami żeglarskimi by wejść jachtem zarejestrowanym w USA do swojego kraju. Właśnie wrócili z Antarktydy i jak im powiedziałem, co mnie spotkało przed chwilą, to stwierdzili, że doskonale mnie rozumieją i też by tak wybrali na moim miejscu! Z życzeniami powodzenia w dalszych drogach powiedzieliśmy sobie 'do zobaczenia’.. jest szansa, że się jeszcze zobaczymy.
Dla mnie było to coś niesamowitego! Nagle, jednego dnia, wszystko i na raz! Czy 'nieoczekiwanie’? To trudno powiedzieć, po części tak, po części przecież jednak wierzyłem… Warto było czekać, warto było mieć cały czas tą nadzieję, wierzyć, że ta podróż nie jest zakończona, że jeszcze czeka mnie coś wspaniałego. Ponownie, nieustanny proces kreacji zdał egzamin, pozytywne myśli zrobiły swoje. Jasne, były chwile, kiedy rozmyślałem jak tu wrócić… Ostatnia – wczoraj, po południu. Gdy znów internet padł na kempingu sięgnąłem po mój notesik. Przejrzałem kilka stron i natrafiłem na tekst napisany jakimś dziwnym charakterem pisma… Nie ma daty, ani żadnych informacji dodatkowych. Nie pamiętam dokładnie gdzie i kiedy to napisałem, jednak mogę przypuszczać, że miało to miejsce kilka miesięcy temu w Chile. A było tam napisane tak:
„Jeeeedź, zwiedzaj i żyj, to mogą być twoje ostatnie miesiące w Ameryce Południowej na jakiś czas! Walcz o wspomnienia, nie idź na łatwiznę! Każdy się męczy, znajdź w sobie na nowo to wszystko, całą radość z podróżowania, poznawania ludzi.. bycia tu i teraz, w drodze… Nie bądź starym travelerowym-zgredem, co to wszystko już widział i nie chce dupy ruszać nigdzie więcej.. Never stop! Pamiętasz tą naklejkę? To napie…aj Dajesz.”
Gdzieś coś we mnie się dźwignęło – pomyślałem o Paragwaju, jakimś wózku od supermarketu na Rucie 40… :) coś ulżyło, uśmiechnąłem się do siebie, skoczyłem po śpiwór do namiotu, siadłem wygodnie w krześle, otworzyłem paczkę ciasteczek, zachowaną 'na później’, włączyłem film.. 2 tygodnie. A potem jedziemy z ogniem – pomyślałem.
Nie chcę tym powiedzieć, że fakt iż następnego dnia stało się to, czego nie mogę inaczej nazwać jak spełnieniem albo wstępem do spełnienia kolejnego marzenia, jest tylko i wyłącznie zasługą ciasteczek i notesika… Że siadłem sobie z założonymi rękami, rozmyślałem i się hopsa-udało!.. Nie. Uniwersum, ja i pewnie jeszcze kilka osób, w ten czy inny sposób, pracowało przez ten czas cały i przestawiało klocki po drodze do tego celu. A celem było na chwilę obecną dotarcie jachtem na Karaiby. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, to na to się właśnie zanosi! :))
Na Katharsis przejrzałem sprzęt alpinistyczny. Wszystko, co najważniejsze jest… Najwyższej jakości szpej renomowanych firm, jeszcze z metkami. Osoby, które się wspinają wiedzą, jak cieszy widok i dotyk nowych lin, tasiemek i prusików, jak raduje słuch pobrzękujący dźwięk kolorowych karabinków, małp samozaciskowych, rolek, bloczków… To jak zabawki dla dużych dzieci :) Bo podobno „wspinanie jest dla dzieci…”, tylko zdajemy sobie z tego sprawę jak już przestaniemy się wspinać. Tak, słyszałem, ja tam nie wiem.. :)
Od razu rozwieję jakieś wątpliwości – na Antarktydzie oczywiście nie będziemy się nigdzie wspinać. Nie ma w planach żadnych akcji w stylu włażenia na dryfujące góry lodowe itd. :) Cały sprzęt będzie służył jedynie jako zabezpieczenie podczas ewentualnych spacerów po lodowcach. Plan jest taki, że wypływamy już w najbliższą sobotę. Mnie jutro czeka trochę zwariowany dzień, muszę kupić sobie kilka rzeczy. Przede wszystkim nowe buty, bo te, które zabrałem z Polski ledwie trzymają się już mi na nogach. Żadne inne cichobiegi by nie przetrwały tyle co te. To one przeszły setki kilometrów, żeglowały, strzelały bramki w kilkunastu różnych meczach piłkarskich, skakały wysoko podczas kilku spotkań siatkarskich, wchodziły na pięciotysięczniki i wykonywały kroki nie-do-powtórzenia na parkietach całej Ameryki Łacińskiej :) Tutaj, w Ushuaia, nie znajdę godnych następców dla nich, trochę też problemem jest numeracja, ale mam nadzieję, że coś przystępnego uda mi się znaleźć..
Przyznam się, że dopiero do mnie dociera to wszystko. Jest taka piosenka, która za mną chodzi dziś przez pół dnia. To szanta. Ale nie ’gdzie ta czy tamta keja?„, to coś mniej znanego i myślę, że niektórzy z Was docenią. Przed Wami – Mordewind! :) Posłuchajcie…
Kończąc już ten wpis, jeszcze raz dziękuje za wszystkie głosy, no i 'widzimy’ się za jakiś czas! :) Na morzu z internetem cały czas nie najlepiej, może ze stacji badawczej coś uda się przesłać, a jak nie to pewnie do usłyszenia dopiero za miesiąc! :))
Z żeglarskim pozdrowieniem,
ten gość, co jest tak zajarany życiem, że nie uwierzycie! :)
12 komentarzy to "Gdzie ta koja wymarzona w snach?"
Mam nadzieję, że czas spędzony na Katharsis II zaliczysz do udanych – jak by nie było – zamieniliśmy się miejscami – moja koja należy teraz do Ciebie – ja wróciłam do Polski. Swoją drogą, jeśli można, skontaktuję się z Tobą jeszcze w sprawie info o Argentynie. Droga powrotna do kraju uświadomiła mi, jaki ten kraj jest bajeczny. Ale… to lizanie przez bibułkę. Na delicję dopiero się zanosi. Cudownych przygód, gorącej herbaty, (dosłownie) mrożących krew w żyłach wrażeń!
Pozdrawiam,
Magdalena Koper
Co tu dużo mówić, uwielbiam historie, w których nagle, w najbardziej niespodziewanym momencie spełnia się marzenie. i Aż samemu nie da się nie cieszyć, że taka wyprawa przed Tobą!
Co do zorganizowanej akcji do Bloga Roku, to właśnie tak mi się wydawało, że na głosach rodziny + znajomych + znajomych znajomych się to wszystko opiera, ale gdyby Twojego bloga nie było w 10tce to kategoria „Podróże i szeroki świat” nie miałaby sensu.
Jak dla mnie to Twój blog w ogóle powinien wygrać, więc trzymam kciuki!:)
Kuba to głównie Twoi Czytelnicy na Ciebie głosowali, a wśród nich i rodzina, i przyjaciele, i znajomi. Niektórzy martwili się,że już wracasz ? A tu niespodzianka :) Antarktyda.!!!
Ja to nie wiem czy się cieszyć czy płakać. Na razie płaczę ze szczęścia. „Katharsis” – lubię Was od momentu „gorącej herbaty” ??? Trzymamy kciuki za konkurs i za rejs. Powodzenia!
Nie zapominaj o czytelnikach i PISZ.
Od dzisiaj „Katharsis II” jest najbardziej lubianą przeze mnie jednostką wodną. Wyprzedził takich konkurentów jak: „Stefan Batory”, „Titanic”, „Czerwony Październik” i „Transatlantyk” Gombrowicza.
Kuba, ogromny szacunek za „wyczekanie” sobie przygody!
Trzymam kciuki za rejs i bloga :-) Czytam go od pierwszego wpisu.
A Antarktyda, wooow! niezły prezent na Końcu Świata :-)
podsumowanie wpisu z 10 stycznia:
„Generalnie jednak można powiedzieć, że mój powrót właśnie się zaczął. Bo z “końca świata” można już tylko wracać… :]”
a jednak…:D
Ale już 17 stycznia znowu marzył :
„Cały czas mam nadzieję, że za chwilę coś się uda, pozytywny nastrój mnie nie opuszcza.. Proces kreacji jest aktywny. Sporo się zastanawiam jednak nad tym, jakiego czasu potrzeba na ‘przywołanie‘ do siebie łódki?”
a jednak… :)
Powodzenia Kuba.
genialne, radosne, cudowne!
takie może być zycie!
:)
Proszę bardzo : już na Antarktydzie. Cudowne zdjęcia na:
http://niesprzedawajcieswychmarzen.wordpress.com
Pozdrawiamy Załogę Katharsis II
Trzymaj się Kuba :)
Kuba, prosze napisac ten poemat zachwytow na temat Katharsis II jescze raz, i na kazde piec slow w strone Katharsis, napisz conajmniej dwa o Luce. W przeciwnym razie, gdy zaokretujesz ponownie na nasza piekna Luke bedziesz spal w sterowce z Wackiem.
Kapitan.
:) Luka w moim sercu ma miejsce szczególne i tak już zostanie! Bez tamtego spotkania w Panamie ta podróż wyglądałaby inaczej. A co do zaokrętowania – mógłbym spać nawet i na pokładzie!
pozdrowienia ze stacji badawczej im. Arctowskiego!
juz myslalem ze jedziecie pokazac braciom hubner jak to sie robi w naszym stylu a tutaj takie rozczarowanie!