po drugiej stronie..
Posted on 05 listopada 2009
Miałem napisać z Gibraltaru, ale jakoś tak się nie złożyło. Napisze więc z innego miejsca co się działo w tzw. międzyczasie. Z Lizbony, tak jak pisałem w ostatnim poście, wyruszyliśmy nocnym busem do Sevilli. Na miejscu mieliśmy być o 0600, ale budząc się nagle w autobusie ok. 0400 okazało się, że połowa ludzi już wysiadła, a połowa jedzie gdzieś dalej. Dla nas hasło „szwija” (czy jakoś tak) rzucone przez kierowce nie do końca było jasne.. :] Teoretycznie zmyliła nas też różnica czasu między Hiszpanią a Portugalią, ale grunt, że jesteśmy w dobrym miejscu i to przed czasem..bo busa do La Linea (stamtąd przechodzi się na Gibraltar) mamy dopiero o 0930 (i to na drugim dworcu autobusowym, także nocny marsz przez Seville był grany). Pozostały czas spędzamy w stylu stałych bywalców dworca wschodniego w Warszawie, tj. leżąc między kioskami na 'bambetlach’ :) Potem już tylko ponad 4h w drodze do La Linea i oto jesteśmy na Gibraltarze!
W pierwszej marinie, do której zaglądamy, nie jest źle. Kilka osób kręci się na pomostach, w knajpkach na brzegu też pojedyncze stoliki są zajęte – jednym słowem jesteśmy dobrej myśli. W kapitanacie też nie są zaskoczeni, że szukamy transportu przez Atlantyk. Płynnym i wyćwiczonym ruchem wskazują na sporych rozmiarów tablicę ogłoszeń, na której wręcz gęsto od kartek. Przystępujemy do lektury i szybko wychodzi na jaw rzecz najstraszniejsza – wszystkie te ogłoszenia pochodzą od ludzi, którzy szukają również jachtu płynącego przez Atlantyk w stronę Karaibów. Stosunek takich ogłoszeń do tych, które były zamieszczone przez właścicieli łódek płynących tą trasą był jak jakieś 30 do 1. Krótko mówiąc ~30 ogłoszeń miało nagłówek „crew avaible”, a dwa „crew needed” – z czego jedno dotyczyło niedzielnego pływania na luksusowym jachcie i wędkowania… Drugą opcję sprawdziliśmy telefonicznie, ale gość był już z załogą na Kanarach. Cóż, popytaliśmy jeszcze kilku osób na kejach, spotkaliśmy kelnerkę z polski obok mariny w knajpie, ale nic z tego nie wynikało. W drugiej marinie było jeszcze gorzej, była znacznie mniejsza od poprzedniej, ruch na pomostach był zerowy, a wejście do niej było zamknięte dla obcych.. Wtedy stało się dla nas jasne, że może siedzenie na Gibraltarze przez tydzień czy dwa i codzienne sprawdzanie nowych łódek miałoby może jakieś szanse powodzenia, ale żaden z nas nie miał na to specjalnie ani ochoty ani pieniędzy.. Taką samą gwarancję sukcesu mielibyśmy udając się na Wyspy Kanaryjskie, skąd startują regaty ARC 19 listopada, może gdyby polecieć tam zamiast jechać na Gibraltar? Trudno powiedzieć, w każdym razie faktem jest, że nie przepłyniemy Atlantyku na żaglach, a przynajmniej teraz (dopisuje sobie to do mojej listy 'to do’). Przez kilka godzin mój humor nie był najlepszy, ale w końcu to jest jedna z tych rzeczy, do których trzeba się dopasować będąc w drodze i przyjąć z godnością. Miało być bez planów i spontanicznie no to niech będzie. Wróciliśmy w podobny sposób do Lizbony i wykupiliśmy najtańszy lot przez Atlantyk (390 euro)..
By nie siedzieć przez 3 dni bezczynnie, w dobrze nam już znanym mieście, postanowiliśmy pojechać do Porto. Tutaj korzystniejszy od pociągu okazał się wariant z wypożyczeniem samochodu na dwa dni! Ruszyliśmy w poniedziałek lokalnymi drogami, niespiesznie, podziwiając krajobrazu Portugalii, które były nam do tej pory nieznane. Odwiedziliśmy m.in. Coimbrę, centrum naukowe Portugalii, które specjalnie nas nie zachwyciło, byliśmy w Nazarecie (widok na ocean z klifu był warty zobaczenia!), a także w Fatimie, jednym z głównych celów pielgrzymek w katolickim świecie. Noc spędziliśmy w niesamowitym miejscu na wydmach, 50m od brzegu morza, przy donośnym ryku fal. Romantica pełną twarzą :) Do samego Porto oczywiście nie dojechaliśmy, ale kiedyś tam na pewno jeszcze będziemy, a to, co udało nam się zobaczyć po drodze, to nasze :) Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z tej 'ekskursji’ :)
Wieczorem, we wtorek, w Lizbonie próbujemy oddać samochód ale nie możemy znaleźć miejsca, w którym ma to nastąpić. Jeździmy po tych śmiesznych, jednokierunkowych ulicach, krążąc wokół naszego celu, aż w końcu zrezygnowani dzwonimy do biura i okazuje się, że możemy samochód oddać jutro na lotnisku. Czemu o tym wcześniej nie pomyśleliśmy..?! Wieczorem jeszcze sympatyczny wieczór, z Polski przyjechała właśnie Kaja do Lizbony, a właściwie to do „Penisz”, nieco dalej na północ :) Rano, bez stresu, jedziemy samochodem na lotnisko i wsiadamy w samolot. Dopiero przy lądowaniu czuję, i widzę, że Marcin chyba tak samo, że to się dopiero tak naprawdę wszystko zaczyna..Jest 4.11.2009.
Piszę tego posta siedząć w hostelu, jest godzina 1000, w tzw. dormitorium śpi jeszcze kilka osób. Jestem w Nowym Jorku. Po przylocie pierwszego stopa złapaliśmy już na ruchomych schodach przemieszczając się między terminalem B a halą odpraw. Żyjący tu od ponad 20 lat polacy, którzy odwozili kolegę na samoloto, zaproponowali nam pomoc w dotarciu do miasta z lotniska Newark, na którym wylądowaliśmy. Trochę im to zajęło (zjechali z autostrady nie tam gdzie trzeba) ale dzięki temu mieliśmy okazję posłuchania niezwykle cennych rad na temat przyjaźni i okolic, a także dowiedzieć się nieco o życiu tu, w Ameryce (przynajmniej z ich perspektywy – niezbyt 'różowej’, chociaż bez przesady – moim zdaniem). Wszystko to w niesamowitym języku polsko-angielskim :] Cóż, długo by opowiadać o tej przejażdzce, nie mniej jednak panowie byli niezwykle mili i pomocni, wsadzili nas w autobus jadący na Manhattan i dopiero wtedy pojechali do domów. My znaleźliśmy w internecie adres hostelu i metrem dotarliśmy na 126th street, pomiędzy Lenox i 5th Avenue :] Ok 2300 padliśmy, gdyż tzw. 'jetlag’ dawał o sobie znać – w końcu w Portugalii była jakaś 0400. Dziś nie wiemy jeszcze co będziemy robić – pewnie trochę chcielibyśmy zobaczyć w tym mieście, a potem zobaczymy. Nie będę pisał o planach, bo potem różnie się to kończy – generalnie myślę, że mogę sądzić, iż następnym kierunkiem będzie Południe :)
Poniżej zamieszczam zdjęcia z 'nieudanej’ wycieczki do Porto :] Tymczasem!
PS. Dzięki za maile, które dostałem – jak tylko będę miał chwilkę czasu, mam nadzieje na dniach, postaram się na wszystkie odpisać!
9 komentarzy to po drugiej stronie..
super że dałeś znak życia.czekamy na foty z amerykańskiego high life’u :) pozdrawiam z Lizbony
ps. dziś twoja obecność przydałaby się bardzo bardzo bardzo. moje pranie spadło na dół do sąsiadki, a słyszałam od Kacpra że nie miałbyś problemu z zejściem i wejściem po ścianie :P
Podobno jak zjesz „klasycznego” hot-doga z wózka w centrum NY to wizyta jest zaliczona :) Więc długo nie powinno się wam zejść.
Powodzenia.
Polecam spacer Broadwayem przez cały Manhattan, wejście na taras widokowy Empire State (ok. 15$) przeprawę promem na Staten Island – za darmo a świetne widoki (do tego płynie obok Statuy Wolności). Wybierzcie się też na Bronx, Brooklyn albo Queens to zobaczycie inną (gorszą) twarz NY :)
Nazaret to mistrz!! piekne foty!! pisz wiecej ;-) Happy New York ;]
Fred, błagam Cię o te foty z Boro Parku. Zaraz Ci wszystko dokładnie napiszę w mailu. Trzymaj się, łaź dużo po Brooklynie, bo jest najlepszy. Zaraz Ci wszystko napiszę.
K.
Pamiętaj też, żeby zdobyć koszulkę „I Love NY”. Wtedy po powrocie każda będzie Twoja (jakby nie była ;P)
Szerokich!
heh, Ola, żałuje że nie mogłem pomóc.. przymierzałem się do zejścia tam ze zwykłej „ciekawości” za każdym razem gdy patrzyłem tam na dół :)
Paweł – klasycznego hot doga z tych budek to bym raczej nie chciał jeść, chyba, że bym zdychał już :] Za to mają tu mojego ulubionego subway’a na każdym rogu. Raz się skusiłem – doceniłem, jak to sie mówi, polską szkołę „zwijania” (kanapek oczywiście!) :]
Damian – spacer Brodwayem zaliczony (w ogóle mieszkam w hostelu przy tej ulicy, tylko bliżej Bronxu :p), wjazd na Empire State kosztuje 20 dolców, wole wejść po schodach za darmo, ale chyba nie ma takiej opcji w menu :] Dziś trochę jeździłem sam po Nowym Jorku i byłem w kilku miejscach, ogólnie spoko, ale rzeczywiście chyba na Brooklynie mi się jak dotąd najbardziej podobało..Ala, bez przesady z tymi zdjęciami, ładne miejsce to i zdjęcia jakoś wychodzą. Podobno gdzieś obok Nazaretu jest jeszcze Betlejem, ale nie dotarłem.
Aha, Krzysztofie, Twoją prośbę spełniłem z ochotą, Boro Park przerósł moje oczekiwania, kilka fajnych zdjęć zrobiłem, wyślę Ci mailem wraz z krótkim opisem, bo było kilka śmiesznych sytuacji, czułem się jak reporter incognito :]
Napisze wkrótce co i jak dalej, bo tutaj troche zaczyna się dziać/zmieniać.. :]
pz.
pisz, jestem niezwykle podekscytowany tym, że jesteś w NYC. Jeszcze raz wielkie dzięki i napisz więcej o tych sytuacjach.
Dzięki za cytat:”Dalekie trzeba podejmować podróże kochając swoje domostwo”.
Jesteśmy z Ciebie dumni.