Vipassana

Posted on 28 kwietnia 2010

Dzwonki. Jakby gdzieś daleko… Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń, coraz bliżej i głośniej. Przekręcam się w śpiworze na drugą stronę, jednak to nic nie daje. Delikatny, ale irytujący dźwięk przybiera na sile. W ciemnościach wyciągam rękę i na szafce nocnej odnajduję zegarek. Czwarta w nocy… czy kogoś przypadkiem pogięło?! Boże narodzenie? Sanki? Rezurekcje? Święta już przecież były.. Gdzie ja w ogóle jestem? Otwieram oczy i widzę zarysy niewielkiego pokoju. Ktoś zaczyna się kręcić na łóżku obok, słychać stłumione pomruki i wygląda na to, że inni też się obudzili. Nic dziwnego, dzwonki słyszę już niemalże zza drzwi.  Po chwili znów cisza.. można iść spać, przymykam oczy i zaczynam odpływać.. To tylko zły sen. Wraz z brutalnie zapalonym, oślepiającym światłem wraca pamięć…

Kurs medytacji Vipassana – pobudka 0400, 0430 medytacje w Sali, 0630 śniadanie, 0800 medytacje w Sali, 1100 obiad.. – przypominam sobie rozkład dnia. Co też mnie podkusiło..? Zwlekam się z łóżka i próbuje założyć spodnie, ale nie idzie mi to tak sprawnie jak zwykle. W końcu udało mi się też dopchać do łazienki. Jeden kibel na dwa czteroosobowe pokoje to lekka przesada. Narzucam kaptur bluzy i wychodzę z budynku w kierunku Sali medytacyjnej. W licho oświetlonych kilkoma latarenkami ciemnościach, jakie panują na zewnątrz, udaje mi się dostrzec paru podobnych zombie do mnie. Okazuje się jednak, że większość osób już siedzi w Sali na malutkich materacykach, nieruchomo, w kompletnej ciszy. Siadam na swoim przydzielonym miejscu i zamykam oczy.. spaaać…

Tak zaczął się mniej więcej mój pierwszy dzień na kursie medytacyjnym Vipassana. O rzeczy dowiedziałem się od Filipa w Cali po czym wysłałem formularz zgłoszeniowy i zapisałem się na 10-dniowy tzw. retreat. Miał to być kolejny klocek do mojej układanki duchowego rozwoju, który to był od początku wyjazdu ważnym moim celem. Vipassana znaczy „widzieć rzeczy takimi, jakimi są”. Jest to jedna z najstarszych indyjskich technik medytacyjnych, odkrytych na nowo przez Buddę w okresie jego działalności przypadającej na przełom VI i V wieku przed naszą erą. Nauczał jej jako uniwersalnej Drogi Życia, sposobu postępowania i widzenia rzeczywistości, dzięki któremu można osiągnąć pełne wyzwolenie i uzdrowienie od problemów i chorób powodowanych skrzywieniami naszego umysłu. Dziś setki kursów Vipassany odbywają się co roku na całym świecie, także w Polsce. Inicjacyjny kurs trwa 10 dni i jest to okres ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Uczestnicy deklarują się przestrzegać kilku zasad. Obowiązuje tzw. Szlachetne Milczenie, polegające na braku jakiegokolwiek kontaktu z innymi uczestnikami kursu, nie tylko w mowie ale i w piśmie, spojrzeniach, gestach, nie mówiąc już o kontaktach fizycznych. Panuje segregacja płciowa i zabronione jest spożywanie środków odurzających, chemicznych jak również i używek. Nie można też kontaktować się ze światem zewnętrznym, telefony, komputery i pagery odbierane są na początku szkolenia i zwracane dopiero po jego zakończeniu, a uczestnicy przebywają przez cały czas na zamkniętym terenie. Dodatkowo zobowiązują się oni do wstrzymania się od zabijania wszelkich żywych istot, kłamania oraz kradzieży. Nie można czytać książek ani gazet, słuchać muzyki, uprawiać ćwiczeń fizycznych, jogi, a wszelkie zwyczaje religijne, formy oddawania czci i rytuały muszą zostać zawieszone. Tradycją jest, że wszystkie kursy finansowane są z dobrowolnych dotacji od kursantów, którzy ukończyli cały kurs. Nikt, włączając w to Nauczyciela, nie pobiera żadnego wynagrodzenia, a zebrane fundusze przeznaczane są w całości na organizację kolejnych szkoleń. W kursach mogą uczestniczyć także starsi uczniowie, pomagając na zasadzie wolontariatu w kuchni czy w pracach porządkowych. Ich również obowiązują te same, surowe zasady.

Mój kurs odbywał się tuż pod Limą w ośrodku Ut Cognoscant Te (łac. „Aby mogli [Cię] poznać”, tłumaczenie moje) w dniach 14-25.04.2010 i brało w nim udział około 100 osób. Ośrodek położony był w niewielkiej miejscowości/dzielnicy, wśród nagich, dość wysokich i stromych górskich szczytów. Miało się wrażenie jakby tuż zza nimi rozpościerała się pustynia, co z resztą nawet było chyba prawdą. Sporo myślałem o tym, jak opisać spędzony tam czas na blogu i doszedłem do wniosku, że zrobię to w formie krótkiego, humorystycznego pamiętnika. W przeciwieństwie do niektórych ja nie złamałem zasad i nie pisałem nic w trakcie kursu, więc wszystkie moje spostrzeżenia pisane są ‘po wyjściu’. Wciąż jednak mniej więcej pamiętam uczucia jakie mi towarzyszyły w poszczególnych dniach. Pamiętnik składa się ze stron czarnych i białych. Na tych pierwszych zawarte są sceptyczne i krytyczne odczucia, podczas gdy na tych drugich dominuje afirmacyjne podejście przykładnego ucznia.

img_4287_______

Pamiętnik z kursu Vipassana, Retreat Lima, 14-25.04.2010 r.

Jakub Fedorowicz, numer 37, cela 4, trzeci poziom zakwaterowania, 23 lata.

Dzień 0 – przyjazd

Strona Czarna. Dwoma busikami dowieźli nas z Limy do ośrodka. Ale dziura, nawet sklepu nie ma w pobliżu. Po rejestracji zostałem zakwaterowany w małym pokoju. Łazienka jest za ścianą, w drugim pomieszczeniu. Nie wiem jak my się tu w osiem osób będziemy dzielić tym skarbem, sprzątać go i uzgadniać kolejność mycia zębów bez mówienia i patrzenia na siebie. Organizatorzy chyba nie wzięli tego pod uwagę. O 1700 zabrzmiał gong, kolacja! Umieram z głodu. Jeszcze można mówić, więc na stołówce panuje gwar. Ja chyba zacznę milczeć dziś bo z tego, kogo tu widzę, to chyba z nikim nie chce zawierać znajomości. Teraz chciałbym tylko zjeść, a podobno ma być dobre jedzenie na kursie , zobaczymy. Dzisiejsza kolacja nie należała do najlepszych. Jakaś kaszka, banany [nie jem owoców praktycznie] i herbata. Dobrze, że jest chociaż ona, bo resztą to się nie najadłem..

Strona Biała: Mający na oko 70 lat Hektor, który jest tutaj opiekunem mężczyzn i głównym organizatorem kursu, wywołał mnie na rozmowę. Mówi, że nie mogę uczestniczyć w kursie, bo mam podejrzenie malarii, co może być niebezpieczne dla innych kursantów. Podobno jest tutaj dużo komarów. Nauczyciel jest Amerykanem i rzekomo wg zaleceń amerykańskiej ambasady, osoby przybywające z Ameryki Centralnej są potencjalnym zagrożeniem. Przeżyłem chwilę grozy, ale na szczęście po rozmowie z Nauczycielem Prowadzącym i wyjaśnieniach, że malaria to tylko hipoteza, a w Ameryce Centralnej byłem trzy miesiące temu i teraz czuję się dobrze, zostałem dopuszczony do kursu. Kamień z serca bo bardzo mi zależy. Po kolacji mieliśmy pierwsza sesje medytacyjną – nagrany głos mistrza Goenki, największego propagatora Vipassany w dziejszych czasach, poinstruował nas, że mamy skoncentrować się na własnym oddechu i wyciszyć umysł. Wdech, wydech, wdech, wydech.

_______

Dzień 1.

SC: No nie wierzę.. ktoś dzwoni dzwonkiem o czwartej nad ranem.. Spałem 6h, to chyba pomyłka. W ogóle nie wiem co się dzieje. Dowlekam się do Sali medytacyjnej i siadam na swoim miejscu o numerku 37. Mam pod sobą kawałek gąbki, która ma być moim materacem medytacyjnym. Wszystko jedno mi teraz bo chcę mi się tak spać, że nie mam siły nawet otworzyć oczu. Dobrze, że jest ciemno. Na śniadaniu jest jeszcze gorzej. Ustawiam się w kolejce po talerze i do gara, z której gość łychą wyciąga jakąś papkę z owocami w środku. Nie wygląda to dobrze. Na
owoce nawet nie patrzę, można wziąć banana – super, a pastą z mango posmarować sobie dwie małe bułeczki. Żebym się nie przejadł…

Po śniadaniu biegnę od razu do łazienki, myje pierwszy zęby i w kimę, mam godzinkę wolnego! Budzi mnie głos gongu – już? 0800? To sobie pospałem. Cudem wytrzymuje do 10.00, ten materacyk jest niewystarczający, wszystko mnie boli i muszę co chwila zmieniać pozycję. I co to za medytacja?! Oddycham jak zawsze, to chyba całkiem proste.. O 11.00 jest obiad, jak nie zjem czegoś dobrego to umrę z głodu. Może mięsko jakieś? Akurat… żarcie na kursie jest wegetariańskie, znów papka z jakiś ziaren i sałatka pomidorowa. Bomba, wracam wegetować na wyro, może za kilka dni podłączę sobie jakąś kroplówkę..

Czy ci ludzie połknęli kije od szczotek, że siedzą tak prosto i nieruchomo?! Nic ich nie boli, nie swędzi? Z trudem wytrzymuje kolejną godzinę, próbując dzielić uwagę pomiędzy oddechem, a wygodnym usadowieniem się. To drugie jest niemożliwe. Z zazdrością patrzę na tych, co mają po trzy takie materacyki jak ja. Za mną siedzi z kolei dwóch gości na krzesłach, co to jest za niesprawiedliwość? Złamana noga to jeszcze rozumiem, ale ten drugi wygląda na w pełni sił.

Na kolacje szaleństwo. Jabłko, mandarynka i herbata. Zmuszam się do tego pożywnego posiłku. Wieczorem mamy charle, czyli wykład. Puszczają go z wieży, cóż za profesjonalizm.. Zostałem w Sali na wersję hiszpańską, by nie iść z kilkoma gringo, ale to był błąd. Zrozumiałem prawie wszystko z tego bełkotu pseudofilozoficznego, jednak kolejna godzina na podłodze odbiera mi chęć do życia. Dobrze, że już koniec dnia.

SBCzwarta nad ranem to drastyczna pora jak na wstawanie, ale trochę jestem ciekawy, jak to będzie wyglądać wszystko! W Sali medytacyjnej chce mi się trochę spać, ale w sumie jestem podniecony, że tak trochę tak jak mnich będę żył. Śniadanie nie zachwyciło, ale te małe bułeczki są przepyszne. Zamiast pasty mango można wziąć dżem, co lepiej wróży na przyszłość. Mają też świetny dodatek do herbaty – gęsty i bardzo słodki napój, przypominający trochę miód, ale to musi być chyba coś z orzechów. Świetnie poprawia smak papki! Jakby się tak zastanowić, to można się nią zapchać i mam świadomość, że to zdrowe! Po śniadaniu drzemka i znów na medytację. Męczy mnie trochę siedzenie na podłodze, jestem osobą wszak raczej aktywną. Staram się nie patrzeć z zazdrością na innych, którzy mają więcej materacyków, własne stołeczki do medytacji czy wręcz kilka koców, na których wygodnie siedzą. Ja będę medytował nie bacząc na niewygodności! Z przyjemnością też zauważam, że nie mam większych problemów z wyciszeniem umysłu. Panuję nad nim i jestem w stanie przez długi czas być skoncentrowany. Dobrze, że przeczytałem niedawno książkę ‘Przebudzenie” A. de Mello, bo rozumiem z tego więcej. Nie mogę się doczekać co będzie dalej, jak ta Vipassana wygląda..

Obiad. Nawet niezła dzisiejsza papka. Na drugie sałatka z pomidorami, na razie zostawiam je w spokoju. Dobrze, że można odpocząć później, drzemka poobiednia to super rzecz. Ma się potem więcej energii na medytacje!

Wieczoremm, jak zwykle o 1900, charla. Zostałem w Sali z większością i słucham po hiszpańsku. Jest niewygodnie, ale mam ogromną satysfakcję z tego, że jestem w stanie zrozumieć wykład! Po 2100 już w łóżku. Niecałe 7h snu przede mną.

_______

Dzień 2.

SC: Niezłych mam współlokatorów.. Nadałem im ksywki, bo nie wiem jak się nazywają. Nade mną śpi Świeżak. Amerykanin, ma z trzydzieści lat, szczupła sylwetka, niewysoki. Sprawia wrażenie nieustannie przestraszonego i łypie z przerażeniem na lewo i prawo swoimi wytrzeszczonymi lekko oczkami.. Jak wchodzi do pokoju to najpierw popycha drzwi, czeka przed progiem, następnie pierwsze wchodzą jego oczy (zerkając czy nikt nie stoi za drzwiami), a potem reszta. Wodę pije małymi łyczkami z jakiejś plastykowej, wyciskanej pseudo-butelki. Zawsze małymi łyczkami, żeby nie zakrztusić się.

 

Jogin jest chyba z Kanady, chodzi w koszulce z napisem Joga Cusco i medytuje na jednym materacyku z gumowym dywanikiem od jogi. Wygląda na 25-28 lat i zawsze wychodzi pierwszy na medytacje. Ma zapał.. kujon. Trzeci jest Cichy, lokals. Wysoki, chudy, wygląda na takiego, co nawet gdyby nie było zakazu mówienia to i tak by się do nikogo nie odzywał. Leży w swojej czapce na łóżku i gapi się w sufit. Ciekawe zajęcie.

W drugim pokoju najlepszy jest Laluś, też lokals. Na kursie widać było, że są pary, wiele osób przyjechało z ojcami czy matkami, swoimi mężami, żonami, dziewczynami i chłopakami. Laluś sprawia wrażenie jakby mógłby tu wpaść ze swoim chłopakiem. Widziałem jak w łazience gładził swoje krótkie włosy, na których pojawiają się już pierwsze siwe kosmyki. Sprawia wrażenie śliskiego, lepiej się będę trzymał od niego z dala.

Dzisiejszy dzień przyniósł nowe zadania medytacyjne. Mamy teraz koncentrować się nie tylko na oddechu ale i ‘czuciu’ jakiegokolwiek rodzaju wrażeń, odczuć, wibracji czy nie wiadomo czego na małym kawałku skóry tuż pod nosem. Rzeczywiście, wrażenia niezapomniane… Adrenalina jak przy skoku na bangee, ledwie jestem w stanie wysiedzieć w miejscu, tak mną rzuca…

SB: W pokoju mam dwóch podróżników, mają plecaki i wyglądają na typowych amerykańskich backpackerów, jakich dużo w Ameryce Południowej. Dość zjawiskowi, ale trudno oceniać ludzi po tak krótkim czasie, w dodatku nie zamieniwszy z nimi praktycznie słowa. Trzecim moim współlokatorem jest Peruwiańczyk, sprawia wrażenie bardzo skromnego i ułożonego. Dobrze trafiłem, nikt nie gada ze sobą, wszyscy zachowują zasady. Słyszałem przyciszone rozmowy z innych pokojów i cieszę się, że tak nie mam. Mogę skoncentrować się na własnych przemyśleniach.

Poznaliśmy kolejny etap. Koncentrujemy się teraz na odczuciach które pojawiają się między górną wargą i nosem. Brzmi dziwnie, ale kiedy jestem skoncentrowany to rzeczywiście, czuje mrowienie, czasem wibracje, delikatne swędzenie, oddech, chłód lub ciepło. Zaskoczony jestem ilością różnych odczuć jakie się tam pojawiają. Ciekaw jestem do czego to prowadzi.

Dzisiejszego wykładu słuchałem już po angielsku, w stołówce. Trochę mi głupio, bo głównym powodem były krzesła i możliwość odpoczęcia od materacyku, ale przynajmniej nie muszę się aż tak skupiać, żeby zrozumieć język tylko bardziej się koncentruje na treści.


_______

Dzień 3.

SC: Kryzys. Czuje się jak w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wszyscy chodzą z pochylonymi głowami albo patrzą się gdzieś w pustkę, na stołówce kolejki po sztućce, do gara. Potem każdy siada przy stole lub w ogóle na zewnątrz na podłodze i w milczeniu je. W wolnych chwilach od ciężkiej medytacji mężczyźni chodzą po małym skrawku zieleni niczym na więziennym spacerze. Brakuje nam tylko jednakowych uniformów. Ale może to lepiej, że ich nie ma, bo przynajmniej mogę poobserwować ubrania. To chyba jakiś zjazd odlotowców. Kolorowe spodnie, jakieś dziwaczne koszule, na głowach chusty. Moda medytacyjna. Moim idolem jest Druid, który chodzi w takich łachach, jakby dopiero co opuścił królestwo elfów. Nawet kapcie ma z jakiejś skóry pradawnej. Gdyby Hobbici nie chodzili na bosaka, to pewnie używali by takich samych pantofli.

Mam awersje do dźwięku gonga, gdy tyl
ko słyszę sygnał wzywający na medytacje biorę do ręki zegarek i czekam na ostatnią chwilę by wejść do Sali jako jeden z ostatnich przed zamknięciem drzwi. Udało mi się zwinąć dodatkowy materacyk, ale daje on niewiele.

Na posiłkach jest już tak, że powoli zmuszam się do jedzenia rzeczy, których od wielu, wielu lat nie jadłem. Dziś znów sałatka z pomidorów.. Jestem podirytowany.. Połowa osób zaczyna mnie denerwować – „gdzie się patrzysz, Druidzie!? Wynocha do Stonehenge!”

Zastanawiam się też nad całym tym „Nauczycielem”. Jest to starszy Amerykanin, Dennis Ferman. Jego rola ogranicza się chyba tylko do wciskania przycisku play i stop na wieży i puszczaniu kolejnych kawałków gadki mistrza Goenki. Flegmatyk. Nie wiem, może spodziewałem się jakiegoś guru? Ferman chodzi ubrany w spodnie w kant i brązową koszulę od Indiany Johnsa. W swoim białym kapelusiku wygląda jakby dopiero co wyszedł z samochodu terenowego z napisem Gringo Great Safari. Dziś wszystko mi nie pasuje…

SB: Chyba najcięższy dzień jak do tej pory, ale ostrzegali na wykładach o tym. Jestem zmęczony medytacjami i nie mam już takiej radości jak na początku. Staram się koncentrować jak najlepiej, ale często moje myśli zaczynają gdzieś błądzić, a ja nawet nie chce tego kontrolować, bo się ‘coś’ dzieje przynajmniej..

Widziałem, że już kilka osób zrezygnowało. Widok siedzącego na walizkach przed ośrodkiem chłopaka dodał mi trochę sił. Ja wytrzymam. Z niecierpliwością czekam na kolejny dzień, kiedy mamy zacząć uczyć się właściwej Vipassany. Z niepokojem obserwuje, że ludzie wokół zaczynają mnie lekko irytować. A przecież to jest dokładnie to, o czym mówi się na wykładach. Przyczyna jest we mnie, to jak odbieram świat. Przecież oni powinni mi być obojętni, niepotrzebnie się wczuwam. Poza tym sam chodzę podobnie ubrany już od jakiegoś czasu, jakby się tak dobrze zastanowić. Walczę cały czas ze sobą i dopiero po wieczornym wykładzie udaje mi się odetchnąć z ulgą. Uff, teraz będzie lepiej!

_______

Dzień 5.

SC: Wczoraj poznaliśmy technikę Vipassany. Teraz siedzimy i skanujemy swoje całe ciało w poszukiwaniu odczuć. Nie wiem jak to ma ludziom pomagać w życiu i wygląda na to, że inni też nie wiedzą. Odkryłem, że po zakończeniu dnia, po ostatniej sesji medytacyjnej, odbywa się w Sali spotkanie dla chętnych i przez pół godziny zadawane są publicznie pytania Nauczycielowi. Te pół godziny stało się moim ulubionym czasem każdego dnia. Niektórzy zadawali takie pytania, że nawet Nauczyciel z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Ja próbowałem się śmiać po cichu. „Uczymy się skupiać na sobie podczas kursu vipassany, na naszych reakcjach, postrzeganiu rzeczywistości.. Moje pytanie: Jaki los czeka ziemie, jeśli ludzie nie będą podążać w przyszłości ścieżką vipassany, czemu wszechświat się cały czas rozszerza i o co chodzi z tymi czarnymi dziurami”. Nie zacytowałem dosłownie tego błyskotliwego pytania, ale utrzymane było ono mniej więcej w tym klimacie.. Nie wiem o czym myśli ten facet…

SBZaczęliśmy medytować już wykorzystując technikę Vipassany. Nasze umysły po pięciu dniach były już na to wyczulone i gotowe po ćwiczeniach z oddechem i mniejszymi partiami twarzy. Od głowy do stóp i z powrotem poszukujemy w ciele reakcji. Przechodzą mnie dreszcze, mam częste mrowienia w wielu częściach ciała. Nie jest proste utrzymać cały czas koncentracje ale wpadam czasem w taki stan, trans, że ‘budzę’ się z niego pół godziny później. Jestem cały czas świadomy ciała i tego co się dzieje, ale z błędnikiem się dzieją dziwne rzeczy.. Mam wrażenie, że np. mój nos, który teoretycznie powinien być ‘na środku’, jest gdzieś w okolicach policzka albo brody. Ciekawym czasem na koniec każdego dnia są otwarte pytania do nauczyciela. Pomijając niektóre zupełnie niepoważne głosy, można się wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć o technice, o problemach w medytacji, które każdy napotyka i jak sobie z nimi radzić.

_______

Dzień 7.

SC: Znów czuje przejmującą atmosferę więzienia. Dziś zamieniłem szeptem kilka zdań z wytatuowanym, wygladającym na rockmana, Tito. On też jest zmęczony. Pośmialiśmy się trochę z tego, co tu się dzieje.. Z Hektora, który chodzi z gongiem wielkości dorodnej patelni, a jak go gdzieś zostawi, to szuka go po kieszeniach..

Nie mogę wytrzymać na sesjach medytacyjnych. Z siedzeniem już nie ma problemu, godzinę jestem w stanie wytrzymać do kolejnej przerwy, ale instrukcje Goenki puszczane z taśmy denerwują mnie niesamowicie. Niski, mrukliwy głos, flegmatycznie wymienia litanie odczuć, które możemy znaleźć podczas skanowania ciała. Powtarza się przy tym co kilka minut. Wrr… nawet jego pieśni, mające na celu wspomaganie medytacji są dziś dla mnie nie do zniesienia. Szału dostaje.

SBKiepski dzień, jeden z najgorszych, ale charla dużo wyjaśnia. Dziś podobno przechodzimy najtrudniejszy czas, jesteśmy na samym dnie, przechodzimy najgłębszą ‘operację’ oczyszczenia umysłu. Poznaliśmy technikę swobodnego przepływu, już nie analizujemy ciała część po części, ale odczucia pojawiają się naturalnie. Wylewamy na siebie niby to wiadro wody, która spływa po nas pozwalając nam ‘czuć’ to, co się dzieje w nas. Cały czas mamy pozostać obojętni wobec tego, wszystkie ‘sensacje’ mają charakter nietrwały, pojawiają się i znikają. Tak samo reagujemy na wszystko w naszym życiu, jesteśmy uzależnieni od pewnych reakcji, odrzucamy to, co nam się nie podoba, co nas denerwuje, nie chcemy tego akceptować, bo tworzy nieprzyjemne odczucia.. Pożądamy za to przyjemnych reakcji wewnątrz i przez to jesteśmy cały czas niezaspokojeni. Medytując mamy po prostu obserwować, być neutralni w osądach, ból czy przyjemne mrowienie ma takie same znaczenie. I przeminie. Wszystko zależy od tego jak nasz umysł to postrzega.. To był ważny dzień.

img_4312

_______

Dzień 8.

SC: [kilka kropek, jakby ktoś stawiał długopis i chciał zacząć coś pisać, ale brakowało weny…]

SBNa medytacjach po śniadaniu coś się zmieniło. Nagle zrozumiałem wiele rzeczy. Jakiś taki niewidoczny ciężar w jednej chwili spadł ze mnie. Ulżyło mi tak, że zacząłem się śmiać do siebie.. Najpierw tylko w duchu, a potem już nie mogłem wytrzymać. Spłynęło na mnie jakieś szczęście, spokój. Wybiegłem z Sali na słońce i śmiałem się w głos! Wieczorem wykład był bardzo ciekawy, kolejne klocki układają się w mojej głowie. Zrozumienie. To dopiero początek drogi, ale wiem, że jestem gdzieś na dobrej ścieżce. Czuje reakcję podczas swobodnego skanowania ciała i wiem, już rozumiem, naturę reakcji i jak to się ma do życia codziennego. Nie będę tutaj opisywał teorii bo trudno wyłożyć w jednym zdaniu coś, czego zrozumienie zabrało mi 8 dni.. Jestem szczęśliwy.. i… pełen światła? Nie wierzę, że to napisałem.. :]

_______

Dzień 10.

SC: [wyblakła, albo gdzieś wypadła…]

SB: Dziś, od godziny 1000 możemy już mówić! Zmienił się rozkład dnia, ale najważniejsze sesje medytacyjne zostały. Zmiany chyba zaszły też w wielu osobach, bo dookoła widać same uśmiechnięte twarze. Wreszcie, po tylu dniach, możemy pogadać z ludźmi, z którymi spędziliśmy cały ten czas.

Świeżak, nazywa się D
onny i jest z tej grupy prawdziwych podróżników. W drodze od dwóch lat, z dziewczyną, która też jest na kursie. Prowadzą własne wolontaryjne projekty i pracują z małymi społecznościami pomagając im.

Jogin to Brian, bardzo w porządku gość, geolog, w dodatku nieźle się wspina. Mam więc już wspinaczkową metę w Kanadzie, umówiliśmy się też wstępnie na wspinaczkowy trip po Polsce w przyszłym roku.

Sporo osób mówiło po angielsku i nawet wolało rozmawiać z nami, zagranicznymi, w tym języku. Zapraszali nas do swoich domów gdy będziemy w ich miastach, umawialiśmy się na spotkania… Poznałem wielu fajnych ludzi i właściwie przez cały dzień nie zamykała się nikomu buzia. Wszyscy wręcz tryskali energią i radością.  Nawet Hektor i opiekunka kobiet, którzy byli przez cały kurs spięci teraz się rozluźnili i okazali się przesympatyczni. Wszelkie wcześniejsze narzekania, zdenerwowanie i niezadowolenie przestało w ogóle istnieć. Było to tak odległe, jakby działo się miesiące temu… Czułem się lekki i ze świeżym spojrzeniem na świat, a z rozmów wynikało, że nie jestem odosobniony w tych odczuciach.. :)

_______

Dzień 11 – wyjazd

Tylko Biała: Wstaliśmy normalnie o czwartej i wysłuchaliśmy ostatniego wykładu. Potem zabraliśmy się za ogólne sprzątanie, w którym uczestniczyli wszyscy. Na śniadaniu, na którym już nie było segregacji i każdy mógł usiąść wreszcie z kim chciał, panowała piknikowa atmosfera, a ludzie wręcz nie chcieli wychodzić ze stołówki! Przed 1000 przyjechały busy i po grupowym zdjęciu (zostałem ochrzczony profesjonalnym fotografem i moje zdjęcie ma być na stronie Vipassany Peru :)) i pożegnaniach takich, jakbyśmy przeżyli co najmniej pół roku razem, wszyscy szczęśliwie pojechali do Limy.

img_4321

Koniec.

_______

Cóż, tak to było, wysoki sądzie. Powyższy opis jest oczywiście przekoloryzowany i wydawał mi się śmieszniejszy zanim go napisałem, ale być może za długo zwlekałem by się za niego zabrać i zapomniałem o wielu sytuacjach.. Wyszło jak wyszło. Przez większość czasu na kursie oscylowałem gdzieś w połowie drogi pomiędzy opisanymi stronami. Były momenty zarówno hurraoptymistyczne, jak i takie, gdy było trochę ciężko.. Nie tak, żebym miał uciekać stamtąd, musieli by mnie chłostać chyba, ale jednak pewne niedogodności się czuło.. Nie medytowałem jeszcze po kursie, ale przymierzam się :] Może nie tak jak zalecano godzinę rano i wieczorem, ale postaram się chociaż trochę. Cały czas jestem radosny, ale najbardziej się cieszę z tego wewnętrznego spokoju, który we mnie zapanował. Co prawda już od bardzo dawna się nie denerwowałem i wszelkie negatywne emocje odsuwałem od siebie, ale teraz jest to takie… świadome.. Nie stałem się świętym, ani żadnym oświeconym mędrcem.. (jeszcze :p). Sporo mi do tego brakuje i nie jest to żaden mój główny cel na kolejne miesiące. Już niektórzy znajomi zaczęli nazywać mnie ‘prorokiem’ ale zapewniam, że zamierzam stosować dalej zasadę złotego środka i umiaru we wszystkim.. :) Vipassana nie jest religią, rzeczywiście można nazwać ją uniwersalną sztuką życia, ale podejrzewam, że każdy znajduje w niej coś, co rozumie na swój sposób. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, odsyłam go na tą stronę.

Po kursie zatrzymałem się w hostelu z Brianem w turystycznej dzielnicy Limy, Miraflores. Codziennie spotykamy osoby z retreat na małych, wieczornych wypadach do wegetariańskich knajp (ja jem wcześniej najczęściej coś normalnego :p). Natknąłem się też na jedną parę z kursu w supermarkecie. Jest fajnie, ale czas ruszać. Lima nie jest jakimś wyjątkowym miejscem. W ciągu dwóch, trzech dni mam zamiar wyjechać. Tym razem nietypowo bo… na północ. Czas na góry, plan jeszcze nie jest ustalony ale czuję, że będzie ciekawie :)

Zdjęć dużo nie ma, właściwie tylko z ostatniego dnia, bo aparat oddałem kierownictwu na początku kursu. Kłaniam się serdecznie i do usłyszenia! :]


11 komentarzy to Vipassana

  • AFJ pisze:

    Te banany i pomidory…Kuba współczuję i wierzę, że to dla Ciebie było najgorsze :). Piękne zdjęcie grupowe : uśmiech i radość aż bije w oczy. Gratuluję wytrwałości. Trzymaj się.

  • stopa pisze:

    Ciekawie piszesz Fred, nawet bardzo ciekawie:)

    Powodzenia w górach! Z takim nastawieniem możesz mierzyć wysoko:)

    Pzdr

  • Witek pisze:

    Kuba – do dotychczasowych superlatyw dolączam kolejną – masz świetne poczucie humoru! POWODZENIA!

  • Zbyszek pisze:

    Kuba, widzę, że chwyciłeś byka za rogi. Podziwiam odwagę i wytrwałość. Udało Ci się „uchylić drzwi percepcji” w drodze do „samo poznania”. To najcenniejsza rzecz, jaka może człowiekowi w życiu się przydarzyć. Pytanie „kim jestem?” niech Ci towarzyszy nieustannie. Odpowiedź przychodzi sama z głębi kryjącej się pomiędzy wdechem (narodziny) a wydechem (śmierć). Radzę, nie przerywaj praktyki… Poświęć przynajmniej po 15 minut rano i wieczorem – ćwiczenie czyni mistrza.
    Gdybyś był w końcu lipca i w sierpniu w Indiach to zapraszam Cię na treking w poprzek Himalajów – od Manali – przez buddyjską krainę Spiti do Rupszu. Po drodze wiele klasztorów buddyjskich, samotność, cisza i medytacja w ruchu. Daj znać.
    Pozdrawiam

  • joanna pisze:

    Masz talent narracyjny.Bardzo mi się podobał styl tej opowieści. I nie tylko tej.
    Przede wszystkim nie zarzuć pisania:))

    Medytowałam kiedyś regularnie, teraz znów wracam do tego. Ale wiesz co jest moim największym odkryciem.Ten spokój i uśmiech o którym piszesz można osiągnąć wyrywając chwasty.
    pozdrawiam serdecznie i posyłam światło na DROGĘ.
    joanna
    ps. jestem znajomą Twojego Taty

  • Filip pisze:

    Kuba, bardzo ladnie sie spisales, i co najwazniejsze wytrwales! Tak jak mowi przedmowca, 10 minut dziennie lepsze niz godzina od biedy. Takze dajesz, dajesz. I uwazaj na Rydzyka, podobno szukuja protest na lotnisku. Mowia ze szatan wraca z Ameryki zasiac niepokoj:)

  • Kuba pisze:

    heh, dzięki za miłe słowa. Myślę, że nie zarzucę pisania przez jakiś czas, a co do medytacji to 10-15min jest do zrobienia spokojnie :) Co do mojego ew. pobytu w Azji w tej podróży to raczej jest to mało prawdopodobne. Raczej skoncentruje się na Ameryce tym razem. Jednak dziękuje za zaproszenie. Azja to kolejny kierunek moich podróży i nie chciałbym być tam tylko 'przez chwile’… Ale to już będzie zupełnie inna historia.. No chyba… „że będzie inaczej” :D

    Filip – dlatego postaram się nie wracać samolotem :]

  • Jhon pisze:

    Witam Kuba, nie wiem, bardzo kocham sposób opowiada 10 dni to nie było łatwe, ale nie twarde prawo? Mam nadzieję, że pamiętasz mnie jhon mówiłem o niedawno i powiedział, że był weteranem Vipassana podejmowania sześć kursów hahaha, a następnie spotkaliśmy się ciotka i Bill w wegetariańska Kanady Brian i chłopiec w hang drum Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze super big hug i powiedz mi gdzie jesteś?
    metta metta metta

    • fred pisze:

      jhon, puedes escribir en castellano, google traducir no es tan bueno como parece :) Por supuesto que te acuerdo :] Ahora estoy en Huaraz, era en las montanas, Cordillera Huayhuash, por una semana de treking. Voy a mandar algunas fotos en la proxima relacion. Saludos!

      • Jhon pisze:

        Hola Kuba;
        muy divertido , bueno escribire en español entonces seguramente no salio todo lo que quize decir en realidad ja ja jaja a
        que bueno ver tus fotos muy buenas tomas, bellos paisajes increibles diria yo !!! y ahora para donde te vas?

        saludos un abrazo grande mucho metta ,metta,metta
        JHon.

  • Lucyna pisze:

    Hej Kuba,

    Twoj blog jest super! Fajnie piszesz i masz dusze poszukiwacza! Dzieki x

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.