o tym, co się działo ostatnio

Posted on 02 lutego 2010

 

Wciąż jestem na pokładzie s/y Luka. Straciłem już rachubę czasu, ale to już chyba ponad trzy tygodnie! Czas płynie spokojnie, ale nieubłaganie – ani się obejrzałem jest luty, a ja jeszcze w Panamie. Nie żałuje jednak nawet jednego dnia, potrzebowałem odpoczynku i spokoju oraz tego glebszego oddechu, poczucia pełnego bezpieczeństwa – 'schronienia’ przed światem zewnętrznym. Niewiele minę się też z prawdą, gdy napiszę, że otrzymałem dużo więcej – 'Dom’ wraz z jego rodzinną atmosferą. Oprócz tego, dużo się nauczyłem, nie tylko jeśli chodzi o aspekty żeglarsko i – powiedzmy – 'techniczne’, ale także te 'życiowe’. Poprzez częste rozmowy z Tomkiem zwróciłem uwagę na rzeczy, które do tej pory nie przykuwały mojej znacznej uwagi, odnalazłem w swoim dotychczasowych doświadczeniach sytuacje i pewne 'ogólne schematy’, które teraz składają się (jedne łatwiej a drugie trudniej), w jedną całość. Zrozumiałą, jasną i przejrzystą dla mnie, a jednoczenie wciaz zostalo wiele elementow do dopasowania. Na wiele swoich pytań znalazłem odpowiedź, na mnóstwo kolejnych dopiero znajdę, ale zajmie mi to być może mniej czasu, bo wiem już gdzie patrzeć i jak szukać. Nadszedł czas weryfikacji i ustosunkowania się do tego wszystkiego. Moja przygoda zaczyna się teraz na nowo, będę bardziej uważny, wiele rzeczy będzie dla mnie prostszych, a doznania, których będę doświadczał, będą takie, jakie sam sobie wybiorę. W ten czy inny sposób. Poziom mojej świadomości na pewno wzrósł i jeśli szukałem na swojej Drodze jakiejś 'Magii’ czy też raczej 'Iluminacji’ (jakkolwiek by to nie brzmiało), to tu, na Luce, znalazłem tego dużo…

W ciągu tych trzech tygodni byliśmy także na krótkim rejsie, na Archipelagu Las Perlas…

Oprócz dwójki Gospodarzy – Kapitana i jego „Zastępcy – drugiego po Bogu”(czyli Beaty :)) oraz mnie, gościnnie w zaszczytnej roli I oficera, na jachcie, w trakcie rejsu, było jeszcze trzech innych Polaków. Wszyscy mieszkają obecnie w USA. Byli to: Ryszard i Waldek, którzy przylecieli prosto z innego jachtu na Karaibach, oraz najstarszy z nas wszystkich, ale będący wciąż w niezłej kondycji fizycznej, Janusz. Na Las Perlas z Panamy jest raptem 50 mil morskich, więc nie była to jakaś daleka wyprawa. Większość czasu spędziliśmy stojąc na kotwicy, w okolicach malowniczych, porośniętych gęstym lasem tropikalnym, wysp El Rey i Espiritu Santo (Król i Duch Święty). Nie było żadnych tzw. 'żeglarskich ciśnień’ – podziału na wachty, tradycyjnych obowiązków w stylu wpisów do dziennika, 'garowania’ czy sterowania – wszystko odbywało się naturalnie, na zasadzie 'kto chętny’ , a o upływie czasu świadczyły tylko zachody słońca, późne obiado-kolacje złożone ze świeżo złapanych ryb i dźwięk otwieranych puszek z piwem 'panama’. Jednym słowem, głównym motywem na jachcie był relaks. Nie zabrakło też atrakcji krajoznawczych. Pontonem kilka razy opuszczaliśmy Lukę by zwiedzić okolice. Byliśmy na krótkim spacerze po dżungli, Ryszard wdrapał się na palmę po kokosy (niestety, okazały się puste ;p), odwiedziliśmy malutką, rybacką wioskę, gdzie mimo śladów cywilizacji (budka telefoniczna, anteny telewizyjne, grające pistoleciki w rękach dzieci czy silniki na łodziach) ludzie wciąż chodzą boso, odpoczywają w hamakach, a przy plaży szyją sieci, a ostatniego dnia udaliśmy się na poszukiwania tajemniczej rzeki, wypływającej z dżungli, w której rzekomo żyje jeden aligator :) Poszukiwania zakończyły się połowicznym sukcesem (tzn. żeby nie było nieporozumień – aligatora nie złapaliśmy :))

Obok nas, na kotwicy stali znajomi Beaty i Tomka. On Ukrainiec, ona Rosjanka. Od 10 lat żeglują po świecie i poszukują skarbów. Dosłownie. Aleks i Andżelika szukają złota – studiują przekazy historyczne, analizują mapy, a potem wyruszają w dżunglę z wykrywaczem metali, maczetami, łopatą i nadzieją, że któregoś dnia odkryją swój skarb. Jak na razie znajdują 'tylko’ stare 'graty’ – takie jak np. ceramikę, cegły i inne pozostałości nieistniejących już wsi czy też puste butelki (Rysiek popłynął któregoś dnia pokopać z Aleksem i znaleźli właśnie butelkę po japońskiej whisky!). Wierzą w każdym razie, że kiedyś odkryją coś cennego. Któregoś wieczoru Aleks pokazywał swoje filmy, które zmontował z materiałów zebranych podczas ostatnich poszukiwań. Trzeba przyznać, że były ciekawe. Ciekawą wydaje mi się też idea życia na morzu, podróżowania łódką z jakimś motywem przewodnim, hobby, którym w ich przypadku są owe skarby. Filmy można obejrzeć na tej stronie. Jest ona co prawda po rosyjsku, ale translator google całkiem nieźle radzi sobie z przekładem jej na angielski.

W drodze powrotnej do Panamy wlazłem w ramach ciekawości na maszt, by zrobić parę zdjęć z góry i niejako skonfrontować to z moimi doświadczeniami ze wspinania się na reje żaglowców. Mimo minimalnych fal na morzu, na górze trochę bardziej buja (zupełnie niespodziewanie…) :) Dokładny opis tego co się działo na rejsie można znaleźć na stronie zeglarz.net, gdzie Beata, w lekkim i humorystycznym stylu, zamieściła swoje i Tomka relacje dzień po dniu. Zachęcam!

Po powrocie do Panama City, razem z Januszem, Ryśkiem i Waldkiem udaliśmy się na wycieczkę do Drua – indiańskiej wioski zamieszkiwanej przez plemię z grupy Embera-Wounaan. Indianie z tej grupy żyją zarówno na terytorium Panamy jak i Kolumbii. Ci, zamieszkujący kilka małych wiosek w Parku Narodowym Chagres, opuścili Darien w XVII wieku i przyjechali do Panama City, gdzie jednak nie będąc przystosowanym do życia w 'cywilizacji’ („trzeba chodzić w butach”?!) osiadli w 'bezpieczniejszej’ dżungli, godzinę drogi od stolicy. W ramach ciekawostki, można dodać, że Chagres jest niezwykle ważnym rezerwuarem wody w Panamie – ok. 40% wody 'używanej’ przy obsłudze Kanału Panamskiego pochodzi właśnie z Chagres. Stąd czerpią wodę także największe miasta tego kraju – Colon i Panama City, zamieszkiwane niemal przez połowę ludności tego kraju!

Aby się dostać do Drua należy posłużyć się kombinacją autobusów, taksówek i na końcu indiańskich czółen napędzanych zewnętrznym silnikiem. Jeden indianin stoi na dziobie 10 metrowej, wydłubanej z drzewa, wąskiej łódki i długim kijem odpycha się od dna lub wskazuje drogę po rzece sternikowi, który w płytszych momentach musi podnosić silnik. Raz nawet trzeba było wysiąść z łodzi by ją przepchać po kamieniach. Podróż rzeką można określić mianem malowniczej, a jej czas trwania to ok. 20 minut. Innej drogi nie ma.

Emberas z Drua obecnie żyją z turystów, którzy przyjeżdżają codziennie do ich wiosek i 'podglądają’ ich życie. De facto, z prawdziwego życia zostało już niewiele. Dla odwiedzających organizowane są pokazy tańca i gry na instrumentach w rodzaju piszczałek, grzechotek i bębnów (można samemu potańczyć z indiankami, kroki są nietrudne, jeśli jakieś w ogóle są, ale akurat dziewczyn moim przedziale wiekowym nie było :( – nie przeszkodziło mi to jednak pokazać parę ruchów na parkiecie, które spodobały się chyba też indianom :P). Oprócz tego prowadzone są krótkie prelekcje na temat historii i ubioru, a także budownictwa, sztuki i rzemiosła. Po tym, chętni mogą kupić ręcznie robione dzbanuszki z wikliny, ozdoby i figurki, które są rozłożone na stołach pod domami. Każda z 23 żyjących w wiosce rodzin sprzedaje swoje wyroby, z
których zyski zatrzymuje dla siebie, jednak dochód z opłat wejściowych dzielony jest po równo na wszystkich. Po osadzie można chodzić samemu, zajrzeć do prymitywnych domków zbudowanych na palach, zagrać z dzieciakami na centralnie położonym boisku w bejsbol (jeśli ktoś ma akurat ochotę w taki upał), zjeść niezłą rybę serwowaną za darmo w ramach wspomnianej 'wejściówki’ (35 USD + 5 USD za samo wejście do Parku!!) czy też po prostu usiąść w cieniu i przyglądać się kolorowo ubranym kobietom. Albo, jak kto woli, mężczyznom – ci chodzą w samych slipkach, przewiązanych szarfą, prezentując swoje tatuaże robione z jagua, naturalnego owocu, z którego uzyskiwany jest barwnik, utrzymujący się na skórze przez ok. 2 tygodnie. Chłopcy z wioski, za niewielką opłatą (1-2 USD) robią takie też turystom – ja mam np. na prawym ramieniu teraz taką plamę, która w pierwszych momentach przypominała nawet słońce, o które prosiłem, ale teraz to umierające słońce zamieniło się chyba w czarną dziurę :) W tym miejscu muszę podziękować też Ryśkowi, Waldkowi i Januszowi za to, że umożliwili mi zobaczenie tego wszystkiego poprzez wsparcie finansowe. Mam nadzieję, że chociaż w niewielkim stopniu odpłaciłem się im za to pomocą językową, w ramach mojej skromnej znajomości hiszpańskiego…

Żeby nie było tak sielankowo muszę też wspomnieć o tych mniej miłych aspektach. Pod koniec pobytu chłopaków na Luce atmosfera zaczęła się 'zagęszczać’. Tzn. ogólnie wszystko było w porządku, ale zgrzyt na linii Janusz – moja osoba, zaczął być do tego stopnia wyraźny, że ów pan, przestał się do mnie odzywać w ciągu ostatnich dwóch dni. Było to konsekwencją kilku naszych drobnych różnic w zdaniach, które miały miejsce podczas rejsu, a których kulminacją była ostrzejsza rozmowa podczas powrotu z Drua. Będąc szczery, sposób jego bycia zdecydowanie nie należał ani do tych najbardziej przeze mnie cenionych ani lubianych. Nie zgadzałem się z wieloma teoriami głoszonymi przez niego, ale grzecznie starałem się nie wychylać za bardzo i za często. Momentami drażnila mnie też jego przymilność, wtrącanie bezsensownych amerykanizmów do zdań lub niezmordowane próby rozmowy z tutejszymi po angielsku, na który to język, w Ameryce Środkowej, wielu reaguje odruchowo zwiększeniem dystansu do rozmówcy.  Gdyby nie spora różnica wieku i przede wszystkim fakt, że sam, tak samo jak on, jestem gościem na Luce, zapewne jeszcze inaczej by to wyglądało (niektórzy być może mnie poznali od tej strony :) W jego oczach, przypuszczam, że byłem przemądrzałym dzieciakiem z prowincjonalnej Polski (30 lat gdzieś w Stanach może dużo tłumaczyć..), jednak pechowo tematy, poruszane podczas rozmów, często oscylowały wokół moich zainteresowań, o których pan Janusz zdawał się nie mieć, nazwijmy to, zbyt rzetelnej wiedzy. No cóż, nie wszyscy muszą się lubić. Tak czy inaczej była to pouczająca i jednocześnie nieco zabawna sytuacja dla mnie, o której wspomniałem choćby z kronikarskiego obowiązku :)

Po wyjechaniu załogi, na Luce dni płyną spokojnie, wstaje rano o 0800 by posłuchać radia, gdzie na kanale 74 zbierają się właściciele łódek stojących w Panamie. Czasem pomiędzy ogłoszeniami w rodzaju 'sprzedam nie nowe ale i nie używane kanistry’ lub 'dziś w marinie jest koncert’, można usłyszeć, że ktoś potrzebuje załogi. Rzadko, ale można. Kilka razy sam zabrałem głos, ale wygląda na to, że nikt nie płynie w żądanym przeze mnie kierunku. Ok. 1200 jemy śniadanie/lunch złożony najczęściej z jajek (jajecznice robione przez Tomka i Beatę wyjątkowo przypadły mi do gustu!), a w tzw. międzyczasie robie coś na pokładzie. Ostatnio np. nauczyłem się jak się robi siatki na relingach lub jak przeczyścić gaźnik w silniku. Czasem z Beatą jedziemy na ląd by skorzystać z wifi w jednej z kawiarenek lub na zakupy do miasta. Ostatnio byłem sam w supermarkecie i moje kulinarno-lingwistyczne zdolności sprawiły, że zamiast grzbietów kurczaka, kupiłem karki, które okazały się być jakimś sposobem szyjkami.. Muszę popracować chyba nad anatomią tych zwierząt.. :) Tomek pracuje do 1600, po tej godzinie jest czas na długie rozmowy, przerywane uzupełnianiem płynów w metalowych kubkach, kolacją czy filmem (ostatnio się udało obejrzeć coś do końca! :P). Jest naprawdę idealnie.

Ale…na mnie już czas. Nowy-stary cel – Ushuaia czeka! Naładowany pozytywną energią ruszam na dniach do Kolumbii. Pierwszy etap to lot awionetką do Tubuala, w San Blas. Juz w najblizszy piatek. Później drogą morską do Puerto Obaldia i stamtąd przez granicę do Capurgeny.  ´Normalnie´ lata sie do Puerto Obaldia, ale na skutek osuniec ziemi nie ma chwilowo gdzie tam wyladowac. Dzięki umiejętności ¨nurkowania ze szpachelka¨, której nauczył mnie Tomek, zarobiłem na znaczną część biletu lotniczego (cena za lot Panama – Tubuala to ok. 70 USD).  O ile czyszczenie Luki to była prosta sprawa, o tyle jacht, ktory teraz mialem wyczyscic, miał tak zapuszczone dno, ze zamiast szpachelki, pod wodą używałem czegoś na kształt dzidy. Praca polegała na odłupywaniu z kadłuba muszli i narośli oraz wyczyszczeniu dłutem śruby.. Zajelo mi to ponad 5h w sumie.. :) Podłączony do leżących na pontonie butli z powietrzem, nurkując pod kadłubem, w niektórych miejscach zastanawiałem się czy za chwile nie zobacze 'wklejonego w łódkę’  jakiegoś  'rybogłowa’, rodem z Latającego Holendra z ostatniej części Piratów z Karaibów.. :)  Na szczęście oprócz pełzających wszędzie krabów, rozgwiazd, dziwnych wężyków i narybku krewetek, o których pisałem poprzednio, nic mi nie przeszkadzało :)

Co dalej? Na pewno będzie ciekawie, dosc dlugo, troche meczaco, ale i tak bede zadowolony :) I coś czuję, że nawet jeśli nie zobaczę 'bunkrów, to też będzie…’ :)

Poniżej zdjęcia – kilka z Boquete, troche Drua i większość z rejsu na Las Perlas.  W sumie wyszlo tego bardzo duzo. W odpowiednim dziale wrzuciłem też zasłyszaną na Luce piosenkę, która mi się wyjątkowo spodobała. Do uslyszenia, prawdopodobnie już z Kolumbii! :)


20 komentarzy to o tym, co się działo ostatnio

  • Alicja pisze:

    Fredi zdjęcia dzieci są najlepsze ;) uwielbiam takie!

    ależ masz tam pięknie.zazdroszczę (ale tak pozytywnie) :]

    powodzenia w dalszej drodze! i dbaj tam o siebie!

  • Adriano pisze:

    Fredi dzisiaj mieliśmy posiedzenie zarządu (już 2 od listopada!) i rozmawialiśmy o Regionaliach. Zgodnie stwierdziliśmy, że mógłbyś pierdzielnąć jakiś wykładzik o swojej podróży. Reflektujesz?

  • AFJ pisze:

    Oby Nowy Kontynent okazał się Tobie przyjazny. Bezpiecznej przeprawy. Trzymaj się. I szkoda, że nie masz takiego Wacka ze sobą. Byłoby Ci raźniej.

  • Beata pisze:

    Zdjecia dobre… ale piszesz swietnie.

  • fred pisze:

    :)

    Adrian, nie wiem, czy to najlepszy pomysł.. :) może kiedyś, w tym roku na pewno nie będzie mnie na regionaliach :)

    Kiedyś jakiś psi przyjaciel pojawi sie w moim życiu, ale narazie byłoby to zbyt skomplikowane :) Poza tym Wacek pewnie nie czułby się za dobrze na lądzie zbyt długo :)

  • Haski pisze:

    Super zdjęcia !

    Swoją drogą – zauważyłem parę stuningowanych fur ;P

    U nas oprócz słonecznej pogody pada śnieg i jest z -5 :P

    Fred rozwiń trochę wątek pytań, na jakie sobie odpowiedziałeś i tych schematów życiowych, bo ja też dużo myślę nad takimi rzeczami :-).

  • Jak ja ci zazdroszczę człowieku! Brzmi, że jest mega.
    Zdjecie Indianina przy łódce i faceta który niesie silnik to moi faworycie.
    Myślę, że te „iluminacje, magia i przemyślenia” raczej oddalą cię od domu i świata tutaj, ale pewnie już sam zdajesz sobie z tego sprawę. Podróżujesz w super stylu, w takim który zawsze bardzo mi imponował

  • jochny pisze:

    człowieku ten kolo obok grajków w kamizelce od fraku… jakby to Angol powiedział
    „made my day”

    trzymaj się i sprawdź na początku co tam przewożą w bagażach w tym samolocie:)

  • Ali pisze:

    zazdroszcze mega dystansu do zycia i spraw wszelakich, ktorego cie ta podroz nauczy!! :) i spokoju! super jak zawsze. az sobie ukradne jeden zachod slonca na FB ;P

  • Rapsa pisze:

    Fredi uwielbiam czytać Twojego bloga. I zawsze jest mi mało! Oby częściej, oby więcej:))
    Rewelacja!
    Uważaj na siebie i powodzenia Kolego ;]

  • Alicja pisze:

    ’tzw. wolne’ są the best ;) koleś w kamizelce od fraku też daje radę ;P

  • fred pisze:

    heh, no mial gosciu rozmach z tym frakiem :)
    Haski – jak chcesz pogadac, to napisz maila :) Tutaj tez moge czasem cos wplesc, od czasu do czasu, jak nadarzy sie okazja. Generalnie to jeszcze wszystko przede mna tak samo ;)
    Franek – dzieki za mile slowa, co do oddalania sie – to tak, juz to zauwazylem :)
    Rapsa – co do czestosci wpisow to nie wiem czy cos sie zmieni w ogolnym rzucie w najblizszym czasie, ale bede sie staral :)

    Tymczasem pozdrawiam z Kolumbii, krotki opis z przejscia granicy juz niedlugo ;)

  • wojtoonio pisze:

    Powtorze slowa innych, swietne zdjecia Fred, oprocz wspomnianych powyzej jeszcze niektore z indianskiej wioski i Luki z wody :) dalej czyta sie wszystko z zapartym tchem!

    powodzenia w Kolumbii!! nie daj sie namowic na przewozenie pamiatkowych woreczkow z zawartoscia w zoladku ;)

  • Joe pisze:

    Jako znajomy Janusza od 30 lat „gdzies w Stanach” mam rade dla pana Kuby, ze nigdy nie nalezy nie doceniac ludzi. Ostatnia rzecza, o jaka mozna posadzic Janusza, jest brak wiedzy. Pozory czesto myla , a pan Kuba zachwycony swoimi ” madrosciami ” , z arogancja typowa dla mlodego, niedoswiadczonego czlowieka nie zauwaza, ze mozna dojsc daleko wlasna praca, bez piesci , przepychania sie lokciami i ” przymilania „.
    Personalne potyczki i subiektywne opinie na forum publicznym tez sa nie na miejscu.
    Jesli chodzi o nasze 'amerykanizmy”, to uzywamy ich czasami, ale prosze popatrzec na tytul i tresc swojego dziennika.
    Zycze powodzenia w podrozy. Cel jak najbardziej ambitny, ale srodki duzo duzo mniej…

    30 lat gdzies w Stanach , Joe

  • Andy pisze:

    Ciekawie napisane.
    Interesuje mnie tylko, co znaczy powiedzenie „30 lat gdzies w Stanach moze duzo tlumaczyc”.
    Bedac w podobnej sytuacji, jako dlugoletni emigrant w Ameryce zastanawiam sie, czy teraz w Polsce macie jakies specjalne okreslenie dla nas? Wyglada na to, ze wedlug Was jestesmy jakims dziwnym gatunkiem ludzi, ktorzy nie maja pojecia o swiecie, ale macha sie na nich reka z poblazaniem, bo przeciez „30 lat w Stanach moze duzo tlumaczyc”…
    Z drugiej strony nie przeszkadza Wam przyjmowanie pomocy, czy wyciaganie reki do tych “gdzies w Stanach” po pieniadze. Jednym slowem jestesmy niedouczonymi naiwniakami nadajacymi sie tylko do wykorzystania.
    Powodzenia na trasie!

  • fred pisze:

    Joe – nie wydaje mi sie, zebym byl jakos specjalnie zachwycony swoimi ´madrosciami´. Nawet jesli jestem mlody i w wielu sprawach niedoswiadczony, czy znaczy to, ze we wszystkich dziedzinach mam z pokora sluchac glosu starszych i ´bardziej doswiadczonych zyciowo´ od siebie? Otoz, prosze Pana, nie – to by bylo jakies bledne kolo! A zwlaszcza juz w tych sferach, o ktorych moge powiedziec, ze co nieco wiem, czy to z powodu moich zainteresowan czy tez studiow. Z calym szacunkiem, moge tez juz w tym wieku bez przesadnego samozachwytu stwierdzic, ze doswiadczen mam rowniez calkiem sporo. Nigdzie tez nie negowalem wiedzy ogolnej Janusza, a jedynie napisalem, ze brak mu jej w niektorych dziedzinach. Chyba kazdy ma jakies braki, prawda? Chyba ze jako wieloletni znajomy Janusza, wie Pan, ze on akurat ich nie ma.

    Jestem w stanie zrozumiec tez amerykanizmy, do pewnego stopnia. Wiele slow utarlo sie w potocznym jezyku – chocby ´sorry´ czy ´ok´, by nie szukac daleko. Wiele rzeczy, zwlaszcza tych technicznych powiedzmy, ma trafniejsze okreslenia w angielskim. Nie przecze, ze niektorych slow uzywamy bardzo czesto i tutaj tez nie jestem wyjatkiem, ani wielkim obronca polskosci. Jednak jesli ktos przykladowo zamiast ´nie´, mowi ´no´ itp, to pan wybaczy, ale mozna sprobowac tego unikac. Co do tytulu mojego dziennika, to naprowadzilem na wyjasnienie tego terminu w ktoryms z dzialow. Nie uwazam tez, by w jego tresci pojawialo sie wiele amerykanizmow. Swoja droga to gratuluje przeczytania jego zawartosci w tak krotkim czasie, to juz ponad 150 stron A4… Poza tym pisze Pan o personalnych potyczkach na forum publicznym. Jak slusznie Pan zauwazyl to jest MOJ dziennik, a dzienniki, z zalozenia sa bardzo subiektywne. Z reszta, co to ma znaczyc, ze subiektywne opinie na forum publicznym ´sa nie na miejscu´? Wydawalo mi sie, ze od tego mamy internet, zeby moc wyrazac swoje zdanie..

    Andy – zdanie, ktore zacytowales, jest wyrwane nieco z kontekstu. Odnosilem sie tutaj do sytuacji, gdy to Polacy zyjacy w ´Wielkiej´ Ameryce, czasem (nacisk na to slowo) maja sie za lepszych od tych, ktorzy zostali w kraju, w prowincjonalnej Polsce. Odnioslem takie wrazenie podczas rozmow z Januszem. W tym miejscu chcialbym rowniez zapewnic, ze nie odnosilem sie do wszystkich Polakow zyjacych od dluzszego czy krotszego czasu na stale w USA. Jestem od tego jak najbardziej daleki. Spotkalem juz podczas mojej podrozy i takich, za ktorych bylo mi wstyd i takich, z ktorych moge byc dumny. Mialem szczescie z rodzina nalezaca do tej drugiej grupy spedzic swieta w Nicaragui.
    Wcale tez nie uwazam, ze zyjacy w Stanach Polacy to jakis inny gatunek ludzi. Faktem jest, ze tzw. Polonia, szczegolnie w Ameryce, sklada sie z roznych ludzi, o roznych zawodach i wyksztalceniu, pochodzeniu, sytuacji zyciowej i setce innych czynnikow ksztaltujacych osobowosc. Nie jestescie, jak sie przekonalem, monolitem – jako grupa Polakow na obczyznie. Niektorzy wrecz udzielali mi rad – ´trzymaj sie od innych Polakow z dala´. Ale to juz inna historia. Powtarzam raz jeszcze, ze nie byla moim celem generalizacja, absolutnie nie o to mi chodzilo i jest to sprzeczne z tym, co mysle. Jesli ktos odniosl takie wrazenie czytajac moje slowa to przepraszam, byc moze niezbyt jasno sie wyrazilem. A moze jest to jakis bardziej czuly punkt?

    Co do przyjmowania pomocy finansowej – ja nie mam nic sobie do zarzucenia. Sam o nic nie zabiegalem i nie bede sie tlumaczyl z tej czesci.

    Jesli ktorys z panow chcialby kontynuowac dyskusje to zapraszam do korespondencji mailowej. Byc moze zmieni ktorys z Panow zdanie o mnie, a jesli nie – no coz, niech zostanie jak jest.

    Dziekuje za zyczenia pomyslnosci na trasie, przyjmuje je jako szczere.

  • Stefan od 30 lat gdzies w Polsce pisze:

    Jakis Andy, Joe czy inny Dick wystepuje tu jako adwokat pana Janusza?
    I co za „forum publiczne”? Uslugi publiczne sie chyba Andem’u czy innemu Dickowi zupelnie pokielbasily, to jest prywatny blog Kuby, ktory wlasnie w glownej mierze sklada sie z jego subiektywnej opinii, oprocz faktow geograficznych, politycznych, historycznych etc.
    z pozdrowieniami i wyrazami glebokiego powazania dla Andy’ch, Joe’ow i innych Dick’ow, od 30 lat gdzies w Ameryce –
    Stefan, od 30 lat gdzies w Polsce.

  • Joe pisze:

    Jako starszy moze bede zwracal sie do Ciebie po imieniu.
    Nie kwestionuje tego, ze jest to Twoj dziennik, Twoje wspomnienia i Twoje opinie, ale jestem przekonany, ze nie sa one skierowane jedynie do grupy Twoich przyjaciol. Zamiesciles dziennik w internecie bez hasla, a wiec na pewno Twoim zalozeniem jest to, zeby jak najwiecej osob przeczytalo Twoje notatki (z barwnosci opisow wnioskuje, ze chcesz innym imponowac). W zwiazku z tym jest to forum publiczne (strona publiczna), a moja intencja bylo skorygowanie Twojej opinii o kims, kogo znam i bardzo cenie za duze osiagniecia (i nie chodzi mi tu o osiagniecia materialne).
    Nie zarzucam Ci tez braku doswiadczenia w zwiedzaniu, zwazywszy, ze duzo podrozujesz i poznales kawal swiata. Chodzi mi bardziej o obserwacje ludzi, wyciaganie wnioskow, ktore nie zawsze musza byc potwierdzeniem Twojego pierwszego wrazenia. Mozna kogos lubic, czy nie, ale roznego rodzaju inwektywy, czy kategoryzowanie ludzi na podstawie tego, ze zamiast „nie” ktos mowi „no”, jest dosyc w tym wypadku obrazajace (popatrz na wyrazy uzywane przez Ciebie, Twoich przyjaciol i znajomych).
    To tyle, mysle, ze nie ma sensu ciagnac dalej tej dyskusji.
    Jeszcze raz- osiagniecia celu! (zyczenia sa szczere)

    Do Stefana:
    Nie na temat! Moje okreslenie „gdzies w Ameryce” odnosilo sie bezposrednio do wyrazenia uzytego przez Kube i dzieki temu mialo specyficzny oddzwiek (trudno tego nie zauwazyc). Jesli chodzi o inne epitety, to wcale nie czuje sie dotkniety, chociaz na pewno takie byly Twoje intencje. Zdrobnienie imienia Richard jest popularne, a wielu znanych ludzi uzywa tego jako oficjalnej formy np. Dick Cheney, Dick Clark, czy Dick Morris. Jesli komus kojarzy sie inaczej, to inna sprawa …
    Joe

  • Adriano pisze:

    Fredi, ja bym nawet nie odpisywał na te bezpodstawne zarzuty, a nawet bym je skasował o ile jest taka możliwość, bo nie taki jest cel tego bloga, żeby się kłócić. Co do tego co tu zamieszczasz – w Stanach jest coś takiego jak „wolność słowa” wprowadzona przy 1. poprawce do Konstytucji USA i Panowie mieszkający tam na stałe już od ładnych parunastu lat powinni doskonale o takich rzeczach wiedzieć, że nie tylko w USA jest wolność słowa. No chyba, że traktujemy ten blog jako czystopolski, ale w takim razie komuś pomyliły się chyba czasy – to nie jest Polska, z której wyjeżdżaliście X lat temu za czasów komuny… Open your mind ;)

    http://www.youtube.com/watch?v=IgmTKXiljuQ

  • LUKA pisze:

    Ech…. No i wracamy do starego tematu, czytamy bloga Kuby jeszcze raz od nowa, Kuby nie ma wsrod nas ( co nie znaczy ze go nie ma), Janusz (Joe) jest ; w kazdym tego slowa znaczeniu, i bedzie z nami jescze dlugo, bo nie jest to wcale zly czlowiek….
    wbrew tym wpisom.
    Janusz duzo zdrowia, do kwietnia, znow sie zobaczymy, jestes zdrowy, madry i silny facet!
    Ale… jakbys zdecydowal ze nie ( nie chcesz byc juz zdrowy, madry i silny) …. ze nie chcesz juz na Luke, to prosze podac ladnie reke Kubie, solidny uscisk… i nie straszyc nas w nocy:-)
    ps. na Ciebie czekamy, w kazde swieta:-)

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.