Musialbym sie chyba gdzie indziej urodzic…

Posted on 16 lipca 2010

To siedzi w nas jak szosty zmysl, nic z tym nie zrobisz..´ Miesiac w La Paz. To duzo czy malo? Strata czasu? A moze cos, czego nigdy nie zapomne? Po 8 miesiacach ´samotnosci´ chyba tego potrzebowalem. Nie tyle siedzenia w jednym miejscu, co bycia z kims, nalezenia do jakiejs grupy. Nie mowie, ze mi zle samemu, ale czasem czlowiekowi brakuje mozliwosci pogadania z kims, pozartowania, napicia sie jak Polak. Bo imprezy, czesto troche takie sztuczne, z roznymi ludzmi z calego swiata sa ok, ale nic nie zastapi polskiego poczucia humoru, rzucanych tych samych tekstow z filmow, rozmow o naszych polskich podroznikach czy wielu innych rzeczy. Tzn. moze i zastapi, ale to juz nie bedzie to samo.

Gdyby nie ci ludzie, pewnie dlugo tak bym w La Paz nie zostal. O tym, ze podrozowanie samemu i chociazby w parach, to dwie rozne rzeczy, przekonalem sie na wlasnej skorze. To tak jakby porownywac jazde maluchem i volvo. Niby oba samochody, a jest inaczej. Oczywiscie, pewne rzeczy sie nie zmieniaja, ale inne, jak chocby pewien komfort psychiczny czy odbior przez ludzi miejscowych – juz tak. Wszystko ma swoje wady i zalety i nie moge powiedziec, ze ktorys sposob jest lepszy, a inny gorszy, trudniejszy czy latwiejszy… jest inny. Mowi sie, ze kiedy jest sie w dwojke, trzeba sie wszystkim dzielic. Dzieli sie pieniadze, jedzenie, miejsce w malym namiocie, czas. Ale chyba glownie dzieli sie radosc. I paradoksalnie, otrzymujemy jej jeszcze wiecej.

Jakis czas temu odkrylem, ze inaczej smakuje zdobycie szczytu w gorach, przejazd piekna droga, zobaczenie jakiegos widoku, przezycie czegos niesamowitego z druga osoba lub nawet grupa niz dokonanie tego samemu. To krotkie okrzyki, czasem oklepane – ´stary, ale zajebiscie!´ albo ´mala, jestesmy chyba w raju!´ – powoduja usmiechy na twarzach, prowokuja wyglupy, jakis odmienny stan umyslu. Nie wytlumacze Wam radosci, jaka jest obecna w czlowieku, gdy zabiera sie na pake ciezarowki czy mleczarki pedzacej przez gory. Ktos, kto tego nie przezyl moze sie tylko domyslac jak to jest, bo nawet opowiesci nie oddadza calosci tego, niby powszechnego, doswiadczenia. Ale gdy taka ciezarowka jada dwie osoby, to one dokladnie wiedza co druga osoba czuje, co widzi.. to wiez, wspomnienia, ktore na zawsze juz beda zwiazane z ta jedna sytuacja u tych ludzi.. Ja mam to w glowie, ale bylem w takich wielu sytuacjach sam. Do konca nigdy mnie nie zrozumie nikt. Chodzi chyba o to, by umiec znalezc ta odpowiednia osobe. Mi sie jeszcze nie udalo, troche tez pewnie nie chcialem jej znalezc.. Narazie przezywam ta cala moja podroz inaczej, buduje w jakis sposob siebie i jak do tej pory jestem zadowolony z efektow. Duzo sie ucze.

Jakas wies w polowie drogi miedzy La Paz a Potosi. Takich miejsc sa tysiace w calej Ameryce. Schemat jest zawsze ten sam – glowna droga, po bokach ceglaste budynki, dwie apteki, kilka miejsc z kurczakami, stragany i ze dwa motele. Dziura. Latwo po prostu wyjsc na droge nastepnego dnia. Siedze sam, w malym pokoju bez okien, z jednym lozkiem, krzeslem i z drzwiami, ktore mozna z latwoscia wysadzic kopnieciem. Druga noc po odlaczeniu sie od Reszty. Pusto. Gdyby przeniesc kogos z Was, z Polski, tutaj do mnie na chwile, zachwycil by sie widokami na bezkresne altiplano, kolorowym ubiorem kobiet, straganami na ktorych jest albo zawsze to samo, albo panuje taka roznorodnosc, ze nie wiadomo gdzie patrzec, osniezonymi gorami, dzungla… Ja juz sie troche opatrzylem. Nie to, ze nie potrafie sie zachwycac. Zachwycam sie, ale w mniejszym stopniu widokami, ktore sa czesto podobne, a w wiekszym takimi malymi rzeczami. Usmiechem staruszki ze zlotymi zebami, krotka konwersacja w barze, tym, ze stoje na jednej z glownych drog panstwa i od pol godziny nie przejechal zaden samochod. Zachwycalem sie byciem czescia jakiejs zgranej grupy, gadaniem po polsku i siedzeniem kazdej nocy do pozna.. Zachwycam sie tym, ze nie mam domu tutaj, ze moge isc gdzie chce, rzucic plecak na podloge i powiedziec sobie – tu jest fajnie. Ale z drugiej strony wiem, ze ten dom mam. I tym tez sie zachwycam. Zawsze mnie pytaja ile godzin jest stad do niego. Samolotem? Statkiem? Czy przez internet? Mam dom, rodzine, przyjaciol i znajomych. Nigdy nie zapominam o tym skad jestem. Niektorzy byc moze nawet za mna tesknia, ja za wieloma rzeczami i osobami tez juz tesknie. Moze latwiej by bylo podrozowac bez swiadomosci, ze trzeba wrocic. Z jednej strony chce tego, chce jakiegos zakonczenia jednego etapu, a z drugiej wiem, ze wroce po to, by w niedalekiej przyszlosci znow wyjechac. Bo to uzaleznia. Ale tez czasem meczy. Czym jest 9 miesiecy podrozowania w porownaniu do 2, 3 lat… a 5?  Powiecie  – meczy to praca, a podrozowanie to przyjemnosc. Tak mowia ludzie, ktorzy wyjezdzaja na 2 -tygodniowe ´wyprawy´ do Egiptu, a baze zakladaja w hotelu Mariott. Sprobujcie kiedys sami. Czasem trzeba umiec zaimprowizowac dom, zaistniec gdzies, odpoczac. Obojetnie jak by sie nie podrozowalo. Bo nawet Nomadzi co jakis czas zatrzymuja sie na dluzszy okres w jednym miejscu..  Gdy wyrusze nastepnym razem to juz wlasnie na dluzej, po splaceniu dlugow, na wlasny rachunek.. By byc troche takim nomadem.. Byc moze wyrusze juz wtedy z Kims…

Gratuluje znalezienia tego ´odpowiedniego Kogos´ Izie i Kamilowi, Marcie i Bartkowi. Gratuluje Szymonowi i Filipowi, ktorzy znalezli szczescie podczas swoich podrozy, potrafili wyrwac sie i zrobic po swojemu. I podrozuja caly czas na swoj sposob. Podczas tego miesiaca w La Paz wiele sie nauczylem, podgladajac niektore rzeczy, rozmawiajac o innych. Dziekuje za te wlasnie pogawedki – niektore powazne, inne zupelnie niepowazne… Dzieki za te wszystkie spedzone chwile, wybuchy smiechu, leniwe poranki i dlugie noce. Dzieki za wspolne zdobycie Huayna Potosi, za zakonczone pelnym sukcesem poszukiwania Swietego Piotra w jakims historycznym zamku niewiadomo gdzie, za wozenie mnie motorami, zjazd na kreche Droga 36, za czytanie gazet podrozniczych, za prawie-wygrana w argentynskim teleturnieju i za Jaka to Melodia na ostatniej imprezie pozegnalnej, ktorych byly chyba z cztery.. Dzieki za tanczenie na chodniku w srodku nocy z miejscowymi dresami w rytm muzyki puszczanej z samochodu i za to, ze w ´naszej polskiej bazie´ na pietrze w hostelu zawsze mozna bylo kogos spotkac.. Szymonowi za wspolne audycje w internecie na paltalku i nie tylko, Radkowi za mozliwosc pozeglowania na jez. Titicaca i Karolowi, za to, ze pokazal mi, ze nawet majac pol roku na podrozowanie, nic nie stoi na przeszkodzie, zeby siedziec przez caly czas w jednym miejscu, jesli tak jest dobrze.

No, dobra, nie chce ciagnac dalej tej ´gejowy´.. :) Powiem tylko, ze byl to dla mnie fantastyczny czas. Pewnie wkrotce sie jeszcze spotkacie wszyscy w La Paz, wypijcie wtedy i za mnie :)´TRAVELEROWCY’ – zycze Wam ´szerokosci i przyczepnosci´ :) Do zobaczenia w innych warunkach, w innym swiecie, innym czasie!

Jakas wies w polowie drogi miedzy La Paz a Potosi. Takich miejsc sa tysiace w calej Ameryce. Schemat jest zawsze ten sam – glowna droga, po bokach ceglaste budynki, dwie apteki, kilka miejsc z kurczakami, stragany i ze dwa motele. Dziura. Latwo po prostu wyjsc na droge nastepnego dnia. Siedze sam, w malym pokoju bez okien, z jednym
lozkiem, krzeslem i z drzwiami, ktore mozna z latwoscia wysadzic kopnieciem. Druga noc po odlaczeniu sie od Reszty. Pusto…

Siedzi we mnie jakis niepokoj. Dobrze go znam, towarzyszy mi zawsze, gdy po jakims czasie w jednym miejscu wyruszam w dalsza droge. Jestem juz silniejszy, umiem sobie z nim radzic. Zazwyczaj mija calkowicie po pierwszym zlapanym stopie. Rano wychodze na droge i po godzinie zatrzymuje sie pierwszy samochod. Nowa terenowka, w srodku komandos sil specjalnych Boliwii. Gadamy o jego ekstremalnym szkoleniu, skokach na spadochronie z 7 tys metrow, nurkowaniu w jez. Titicaca, alpinistycznych zajeciach i sztuce przetrwania w kazdych warunkach.. Kilometry leca, znow jestem w Drodze, znow ciesze sie z klasycznych widokow za oknem, z lusterkiem na pierwszym planie. Zmienia sie krajobraz, na plaskim altiplano pojawiaja sie wzniesienia i gory i coraz czesciej widac sol na ziemi.. Przejezdzam przez zakurzone miasteczka, nad ktorymi przewalaja sie tumany piasku unoszone przez silny wiatr. Innym razem wiezie mnie chlopak, rok mlodszy ode mnie. Opowiada o swojej pracy – przewozi przez granice samochody z Chile, ktore tam ponoc sa tansze, a wieczorami studiuje prawo. On juz sie zaszufladkowal, niedlugo slub, wieksze transporty samochodow, wieksze pieniadze i dostatnie zycie. Marzenia? Byc szczesliwym. Kiedy? Wzruszenie ramion..

Znow jakas dziura, takie lubie przeciez najbardziej. Na uliczkach pusto, bo wiatr podrywa takie ilosci piachu, ze widac cos moze na 30 metrow. Chce sie schowac gdzies na almuerzo, ale to miejsce nalezy do tej grupy, gdzie w restauracjach jedzenia nie ma przez wieksza czesc dnia. Dopiero w ostatniej, trzeciej z rzedu, udaje sie. Pol godziny pozniej ide przez zamiec, mijam tabliczke z nazwa miejscowosci.. Pusto. Piach w zebach i przymruzone oczy. Kilkanascie minut potem zatrzymuje sie samochod. Myslalem ze to taksowka, wiec nawet nie machalem, ale widocznie jakis dobry samarytanin postanowil mi pomoc. Oprocz kierowcy, na tylnim siedzeniu siedzi sporej postury facet. Kierowca sie pyta dokad jade – Potosi, najblizsze najwieksze miasto. Autostopowa zasada numer dwa mowi, aby nie wsiadac do samochodow z dwoma facetami. Ale tu przeciez tak jest nieprzyjemnie, co sie moze stac… Zasada numer jeden obojetnie autostopu czy samego podrozowania brzmi, ze jesli cos wydaje ci sie podejrzane, to najprawdopodobnie takie wlasnie jest. Zawsze ufaj swoim odczuciom. Najbardziej zaluje zlamania tej zasady..

Kierowca proponuje mi wsadzenie plecaka do bagaznika. Tej zasady nie lamie, wsiadam do srodka razem z workiem. Facet obok mowi, ze jest z Chile i tez jedzie do Potosi.. Milo. Kierowca rusza i trzysta metrow dalej do samochodu wsiada trzeci gosc w skorze i z telefonem przy uchu. Mowi bardzo glosno, jakby chcial, aby go slyszano. Cos wewnatrz mnie krzyczy rozpaczliwie, ale na wysiadke jest juz za pozno. Rozumiem, o czym mowi – w miasteczku byla wczoraj grupa amerykanow, impreza byla mocno zakrapiana i dodatkowo wciagali kokaine. Co za nowosc! Jakby ktos sie tym tu przejmowal. Konczy mowiac, ze jedzie do biura. Odwraca sie i pokazuje legitymacje policyjna, pyta sie tego faceta obok mnie co tu robi itd. Potem go przeszukuje, kaze pokazac pieniadze, ten otwiera portfel i widze w nim ladna sumke euro. W tym momencie juz wiem, ze jest cos bardzo nie w porzadku, ale po prostu nie chce w to wierzyc. Samochod pedzi prawie 100 na godzine. Policjant zaczyna sie interesowac mna, co tu robie, gdzie bylem wczoraj. Paszport do kontroli, potem mowi, ze musi przeszukac moj plecak. Siedzi przede mna, na fotelu pasazera. Widze, ze sie poci, mowi szybko, jakby sam byl po koksie. Cala moja jakas tam przewaga fizyczna zostala zredukowana przez to, ze wszystko sie dzieje w samochodzie i to, ze obok mnie siedzi jeszcze wiekszy typ ode mnie. Zaczyna do mnie docierac ze wpadlem w niezle gowno i jakies kozaczenie teraz moze sie dla mnie bardzo zle skonczyc. Gram w ich gre, wydarzenia tocza sie juz bardzo szybko – otwiera mi plecak, znajduje moja lustrzanke – niby szuka kokainy, zaglada do kieszonek, po czym kladzie obok siebie.. Rozrzuca mi rzeczy w glownej komorze – klapki, czapka, apteczka, kosmetyczka.. natrafia na netbooka. Sprawdza moje kieszenie, kaze pokazac pieniadze czy nie sa falszywe. Nigdy nie podrozuje z duza iloscia pieniedzy, mam 300 boliwianow (150zl). Pyta o dolary. Nie mam. Pokaz karty. Wyjmuje z portfelika jakies dwie puste na ktorych nic nie ma. Widze, ze zaczyna byc coraz bardziej nerwowy, nie wiem czy zaraz nie skonczy sie cala ta szopka i nie przystawi mi lufy do glowy. W tej chwili wlacza sie facet obok mnie, kory do tej pory obserwowal czujnie cala akcje i zachecal do wspolpracy z policjantem. Teraz krzyczy, ze on wysiada, zeby zatrzymac samochod. Policjant w pospiechu wciska mi rzeczy do plecaka – te klapki, kosmetyczke, papier toaletowy.. Powstaje strasznie zamieszanie, bo wszyscy nagle zaczynaja krzyczec i wykonywac gwaltowne ruchy.. Wyrywam karty i paszport. Ten obok mnie udaje, ze jego drzwi sa zablokowane i otwiera te po mojej stronie, krzyczac caly czas ze on tu wysiada. Ja tez juz tylko o tym marze.. Mam ulamki sekund, wpycham glebiej moje graty do plecaka, widze, ze w srodku jest lustrzanka, ale juz nie jestem pewny co do paszportu i kart platniczych.. wystawiam noge na zewnatrz i zostaje wypchniety z samochodu, drzwi sie zamykaja i z piskiem opon pojazd odjezdza z cala trojka w srodku. Pierwsza mysl – odjechali z moim netbookiem. Druga mysl – czy mam paszport, karty. Sprawdzam pospiesznie plecak, wyglada na to, ze wszystko jest. Trzecia mysl – ale sie sfrajerzylem. Czwarta – zyje i jestem caly. Malo brakowalo i moglem stracic duzo wiecej, jesli nie wszystko. A gdybym np. plecak wsadzil do bagaznika? 

Calosc trwala nie dluzej niz 15 minut… Zostawili mnie po srodku kosmicznego krajobrazu, gdzies pomiedzy dwoma malutkimi wsiami, na pustej drodze przez altiplano… Slonce powoli zachodzilo. Dostepu do telefonu zadnego, z reszta gdzie bym zadzwonil i po co? Za godzine zacznie zmierzchac i nigdzie juz nie dojade. Najwazniejsze, ze stracilem w sumie niewiele. Od razu staram sie przestawic na pozytywne myslenie. Siadam na plecaku i analizuje cala sytuacje. Prawda jest taka, ze po tym jak wsiadlem do samochodu mialem juz praktycznie pozamiatane. Nie moglem zrobic nic lepiej, jedynie gorzej. Walnac jednego w twarz i szamotac sie z nastepnym w pedzacym samochodzie? Moze mieli bron? Takie rzeczy to tylko na filmach. Moge miec pretensje jedynie do samego siebie, za zlamanie dwoch podstawowych regul, z ktorych najbardziej zaluje, ze zlekcewazylem swoje przeczucia. Stracilem kontrole nad wydarzeniami, kosci byly w grze. Mialem szczescie, wyszedlem z tego bez wiekszych strat, czego wielu mogloby by nie powiedziec. Jaka byla w tym moja zasluga? Nie spanikowalem, potrafilem myslec w miare na trzezwo. Czego oni chcieli? Nie byli to pewnie profesjonalisci. Mogliby byc znacznie lepsi. Stary numer z policjantem, szukali gotowki po prostu, trafil sie komputer. Piec godzin pozniej jakos docieram do Potosi, udalo mi sie zlapac prawdopodobnie ostatni autokar przejezdzajacy tamtedy tego dnia. A moze nie. Nie wiem, wiem tyle, ze tak dobrze zapowiadajacy sie dzien skoncze zapewne w srednim humorze. Jest okropnie zimno, jestem glodny i dopiero gdy znajduje pokoj po godzinie krazenia po nocy po miescie, jakos napiecie ze mnie schodzi.

Widocznie sam sobie tym niepokojem wczesniejszym to wykreowalem.. Nie mam pretensji do calego swiata jak wtedy, gdy ukradli mi w Gwatemali kompakta i komorke z dachu autobusu. Mialem do siebie zal, ktory wlasciwie juz mi przeszedl. Szkoda zdjec, materialow filmowych i innych danych z komputera. Czy oddalem za darmo tego netbooka? Nikogo nie pobilem, chociaz moglbym spokojnie sie mierzyc z nimi, ale z drugiej strony nikt nie pobil tez mnie. A mogli. Lubie sobie myslec, ze gdyby to bylo gdzies na ulicy, inaczej by sie to potoczylo. Ale to tylko jakas moja duma, moje ego.. staram sie od tego uwolnic. Sa miejsca i sytuacje, kiedy trzeba kozaczyc, sa takie, gdzie kozaczenie kosztuje ekstra. Moze by bylo tak, a moze inaczej. Stalo sie. Netbook kosztowal niecale 300 do
larow, biorac pod uwage fakt, ze podrozuje bez ubezpieczenia, moglo sie wydarzyc kilka bardziej ´kosztownych´ rzeczy…

A gdybym podrozowal z Kims? Pewnie balbym sie bardziej o ta druga osobe. A moze wtedy wlasnie to by sie nie wydarzylo? Moze wtedy ten Ktos by powiedzial – ´sluchaj, zlapiemy nastepnego, no gracias, senor´? W kazdym razie, na pewno by bylo inaczej..

Jestem w Potosi, miasto slynnie przede wszystkim z Cerro Rico, gory, z ktorej juz wieki temu wydobywano ogromne ilosci srebra. Potosi bylo u swojego szczytu wieksze i bogatsze niz np. Madryt i wiele innych duzych miast. Mowiono, ze jest tutaj tyle kruszca, ze mozna by bylo wybudowac z niego most do Europy. Obecnie miasto nie zachwyca, ale o tym moze napisze kiedy indziej. Narazie plany sa dosc klarowne, w Boliwii chce zobaczyc jeszcze Salar de Uyuni, a potem przedostac sie do Chile i Panamericana dosc pospiesznie przejechac przez Santiago do Concepcion.

Coz, humor mam juz nieco lepszy. Poza tym swiat sie przeciez nie konczy. Mam lustrzanke, moge robic zdjecia :) Dalej jestem w Drodze, dalej tyle przygod przede mna, tyle miejsc, tylu ludzi. Komputer moze bedzie nowy (nie wyobrazam sobie pisania tego znow wszystkiego w kafejkach, walczenia ze zdjeciami itd), a moze nie. Narazie jest tu i teraz i choc wybiegam czesto myslami do Ushuaia czy do Warszawy, to ciesze sie z tego co robie i gdzie jestem.


12 komentarzy to Musialbym sie chyba gdzie indziej urodzic…

  • szymon pisze:

    oj stary, gruba historia, nie zazdroszcze. ale wazne, ze nie stalo sie nic zlego, poza strachem i lekcja na przyszlosc. a podrozowanie bez komputera moze na dobre ci wyjdzie w koncu. moze dotrzesz dzieki temu gdzies gdzie inaczej bys nie dotarl. rob fotki, krec filmy i chlon smaki, zapachy, dzwieki. ciesz sie ta samotna podroza, kop wglab siebie, interesuj sie mijanymi ludzmi, a trafisz na prawdziwe perelki.

    mi tez sporo dalo spotkanie z toba. i te mysli, „kurdem gdybym w jego wieku robil to co on robie, to ciekawe gdzie bym zaszedl”. na ksiezyc pewnie albo jeszcze dalej.

    powodzenia i do uslyszenia i see you around!

  • AFJ pisze:

    Kuba, szczęśliwie skończyło się.Dobrze,że już po wszystkim. Szymon, pięknie to napisałeś. Podpisuję się pod tym.
    Kuba, trzymaj się, pędź dalej i tylko dobrych ludzi na Twojej Drodze życzę.Niech Moc będzie z Tobą.

  • Filp pisze:

    No Kuba, ales to opisac az sie zlapalem za szyje. Jakbym sam to przezywal w kinie:) Ja postanowilem przygode z taksowka w Peru przemilczec na blogu, co by nie wystraszyc „wakacyjnych tunezykczykow”:)

    Za dobrze Ci idzie opisywanie stresujacych sytuacji mam nadzieje ze nie bedziesz mial wiecej okazji aby sie w tym kierunku udoskonalac.

    A swoja droga. Jak mowi Szymon, bez laptopa tez mozna fajnie podrozowac, wiem to z wlasnego doswiadczenia, po skrojce w Kolumbii zjechalem cala Am pd. bez niego i czasem zamiast siedzac i klepiac w klawiature uczylem sie hiszpanskiego, portugalskiego, poznawalem ludzi czasem ciekawych czasem nudnych, bilem sie z wlasnymi myslami i co najwazniejsze odcialem sie od swiata w Polsce, od Onetow, Kaczynskich, przeroznych blogow, zdjec, porownywania sie i zaczalem dostrzegac swiat ktory mnie otacza.

    Ps. Kafejki sa tanie, nie rezygnuj z nich, jak zlapiesz inspiracje to idz i wydaj tego dolara. Warto bedzie cos poczytac, i to cos bedzie duzo ciekawsze bo pisane tylko z potrzeby duszy a nie dlatego ze nie bylo wpisu przez tydzien! Powodzenie.

    Niech ten stracony laptop nada smaku tej wyprawie, bo jak wspomnialem skrojka to czesc zycia kazdego podroznika, jest jak grypa przydaza sie i szybko o niej zapominami. Tylko nie probuj pobijac mojego rekordu (laptop, kamera, 3 aparaty, ipod, lewe pieniadze, portfele puste i wypelnione, karta debetowa, telefony 3…) To sa tylko detale! Wiec sluchaj glosu wewnetrznego, jesli cos idzie za latwo znaczy ze moze byc jakas podpucha. Nawet najmilsi ludzie sa ostrozni wobec obcych.

  • Filp pisze:

    A jeszcze co do drugiej polowki. Mozna szczesciu dopomoc. Nie wierz tym ,co mowia ze to samo przychodzi we wlasciwym czasie. Przewaznie tak mowia kobiety bo przewaznie to do nich facet przychodzi i sie wdzieczy, tak niby przypadkiem:) Posluchaj wujka Filipa:) Wyobraz sobie ja po wejsciu w medytacje, wyobraz sobie jej cechy, jej cialo, detale, poczuj je:), jakby byla z Toba i pozwol wszechswiatu zadbac o szczegoly. Tak bylo u mnie z Juanita. Powodzenia.

  • KAMIL pisze:

    Nastepna przygoda, nastepna lekcja… moze teraz sie wydawac gorzka, ale na pewno ma swoje przeznaczenie.

    Zajebiscie ze juz pozytywnie podchodzisz do sprawy. Najgorsze gdybys teraz sie wycofal, zrezygnowal lub zrobil z siebie ofiare…

    Ja tez dlugo nie zapomne wspolnie spedzonego czasu w La Paz! Dzieki Tobie i calej ekipie podazylem nowymi 'sciezkami’ ;)

  • kuba pisze:

    ´Najgorsze gdybys teraz sie wycofal, zrezygnowal lub zrobil z siebie ofiare…´ – musialbym sie chyba gdzie indziej urodzic :))

    Dieki chlopaki i Mamo za wpisy.

    Ps. Filip, druga polowka sie wizualizuje, ale todavia necesito un poco tiempo mas :) Przy okazji – dobry tekst, na Twoim blogu!

  • Michał pisze:

    Hej Kuba!

    To pierwszy post jaki przeczytalem na Twoim blogu, a dreszczowiec jakich malo. Oczywiscie zycze Ci abys takich emocji mial jak najmniej, dobrze ze wszystko z Toba ok.

    Co do wczesniej opisywanych uczyc w podrozy to wiedz ze jestes rozumiany w 100% nie tylko przez samego siebie.

    Ciesz sie tym gdzie jestes, jak wrocisz to od razu zatesknisz. Ale jak wrocisz daj znac!

    pozdrawiam

    Michal

  • Agnieszka pisze:

    Witaj,

    Nie znamy się, trafiłam tutaj sama nie wiem jak ( ah ta sieć ;) ), ale już się cieszę, że to się stało – bardzo ciekawy blog i niesamowita przygoda! Podziwiam Cię i jednocześnie zazdroszczę samozaparcia i odwagi w realizowaniu celu.

    Niestety nie dałam rady przeczytać wszystkiego, tylko małą część, gdyż zaraz też wyjeżdżam. Narazie tylko do Wrocławia, ale później w moją pierwszą wielką autostopową podróż po Europie.. trochę się tego obawiam (zwłaszcza po przeczytaniu Twojej historii z laptopem ! ;) ), ale też nie mogę się doczekać.. Twój blog jeszcze bardziej rozpalił moją chęć przygody i poznawania świata.

    Życzę Ci powodzenia w podróży,szczęścia we wszystkim, napotykania samych wspaniałych ludzi i niesamowitych krajobrazów! Wiary, nadziei i miłości również :)

    Pozdrawiam!
    Agnieszka

  • kuba pisze:

    dzieki za zyczenia, Agnieszka :) ja ci tak samo zycze wielu fajnych przygod, bo autostop to nie tylko kradzieze, to przede wszystkim fajni ludzie i cos, czego sie dlugo nie zapomina :) w Europie tez jest fajnie (oprocz wlasciwie Hiszpanii chyba :p), widoki moze co prawda nie takie, jak tutaj, ale to kwestia tego, ze jestesmy bardziej przyzwyczajeni do takiej roslinnosci, krajobrazow itd.. Ja bardzo milo wspominam przejazd z Polski na zachod Europy, dzialo sie kilka fajnych rzeczy, nie Marcin? :)

    Michal – spoko, odezwe sie jak wroce! :))

    pzdr z Uyuni, skad wybieram sie na ´nie do konca racjonalna´ wycieczke na piechote po salarze.. :)

  • Aż się normalnie wzruszyliśmy…
    Zajebiste, niezapomniane spotkanie, na pewno nie ostatnie, jak nie w Ameryce to w Polsce :). Jak się podróżuje we dwoje to człowiek też tęskni za normalną rozmową, która nie zaczyna się od wyjaśniania, że Polska to taki kraj obok Germanii…
    Kiepska sprawa z tym laptopem, ale dobrze, że przynajmniej nie dali przy tym w mordę.
    Trzymaj się, Młody Travellerowcu ;) i pisz bloga mimo braku laptopa!
    Marta i Bartek

  • Dorota pisze:

    Twojego bloga czyta się jak dobrą książkę, nie można się oderwać :)

  • Aga pisze:

    Witaj Kuba!

    Az sie serce rwie, jak sie czyta twoje teksty. Fantastycznie opisujesz stan swojego ducha, ciesze sie, ze znalazlam Twojego bloga i bede czesto zagladac. Tesknie do bycia w drodze i dzieki Twojemu blogowi moge chociaz wirtualnie sie przeniesc do Hameryki ;) Wielkie dzieki! Zycze powodzenia w dalszym podrozowaniu…

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.