Ekwador, targ w Otavalo
Posted on 14 marca 2010
Dosc dlugo nie pisalem, takze od razu wrzucam i kolejny wpis i zdjecia, mam nadzieje, ze nie zanudzam :) Oczywiscie, aby pozostac w zgodzie z chronologia, nalezy przeczytac najpierw poprzedni wpis, zatytulowany Kawa czy Salsa (takie male, smieszniutkie nawiazanie z mojej strony do pewnego programu telewizyjnego :p).. Ale dosc juz zarcikow… za-za-zapraszam Cie do mego swiata :)
Z Cali pojechalem do Popyan, ktore nazywane jest Bialym Miastem lub perelka kolonialnej architektury Kolumbii. Ja nazwalem Popayan 'Kolejnym Miastem Po Drodze Gdzies Dalej’. Nie wiem, czy komus sie spodoba. Spedzilem tam tylko jedna noc i stopem probowalem sie dostac dalej do Pasto. Niestety w polowie drogi zastala mnie noc. Akurat mialo to miejsce w jakiejs 'czarnej’ wiosce na Panamericanie. Mowie czarnej, bo polozona byla akurat w dolinie i zamieszkiwana glownie przez czarnoskorych. Jak wytlumaczyl mi kierowca, lubia oni taki cieplejszy klimat, bo wyzej za czesto pada. W nocy jednak i tak przeszla nad wsia potezna burza z piorunami.. a rano bylo znow sucho i duszno.
Dwie godziny na praktycznie pustej drodze utwierdzily mnie w przekonaniu, ze czasem za wczesnie nie ma co wychodzic z lozka. Widocznie dystans, jaki dzielil moja obecna lokalizacje, od wiekszych miast, byl na tyle duzy, ze nikt jeszcze nie zdazyl tu dojechac. Koniec koncow machnalem reka na przejezdzajacego busa i 4h pozniej bylem w Pasto, stolicy departamentu Narino. To duzy osrodek miejski (400 tys. mieszkancow), nie wyrozniajacy sie niczym specjalnie, tak naprawde. Polozony miedzy wzgorzami, w sasiedztwie wulkanu Galeras, ktory w przeszlosci mocno dawal sie we znaki tutejszej ludnosci. Pasto, raz do roku, zamienia sie w niesamowita arene walki. Ma to miejsce podczas Carnaval de Blancos y Negros. Przez pare styczniowych dni, na ulicach miasteczka trwa prawdziwa wojna na przerozne barwniki, ktorymi obrzucaja sie tutaj doslownie wszyscy, dodatkowo przebrani w odpowiednie kolory, w zaleznosci od dnia karnawalu.. Maka, kremy i farba to chyba tylko czubek lodowej gory. Oczywiscie kazdego dnia swietuje sie cos innego i motywy troche sie roznia, za dlugo by tu opisywac.. W kazdym razie zabawa rzekomo jest przednia, jak wynikalo z rozmow z kilkoma osobami, ktore uczestniczyly w tym wydarzeniu..
Z Pasto do Ipiales jest ok. 2h drogi plus kolejne 15min na granice. Tego dnia mialem zamiar dotrzec az do Otavalo, ktore znajduje sie juz w Ekwadorze, wiec nie chcialem ryzykowac spoznienia. Zwlaszcza, ze w tym przypadku bylo na co. W Otavalo, co sobote, odbywa sie jeden z wiekszych jarmarkow Ameryki Poludniowej i ponoc ciezko jest o nocleg. W busiku poznaje 25 letniego Kevina. Jest Anglikiem, podrozuje tez przez pare miesiecy i jedzie do Quito. Na tylnim siedzeniu wertuje twardo przewodnik Lonely Planet, od czasu do czasu zagadujac cos ze wspolpasazerami. W koncu zagadal i mnie, czy jade tez do Ekwadoru. Mowie, ze tak, ale w Ipiales mam zamiar zobaczyc ponoc niezwykle Sanktuarium, zbudowane na moscie w kanionie, a do Quito jade pozniej, bo po drodze mam jeszcze przystanek w Otavalo. Okazalo sie, ze ani o Ipiales, ani o Otovalo, Kevin nic nie wiedzial.. Zdecydowal, ze pojedzie ze mna.
Na terminalu w Ipiales przesiadamy sie w collectivo do Santkuarium. Samochod zatrzymuje sie na parkingu, a my z plecakami schodzimy pochylym chodnikiem, wzdluz straganow z dewocjonaliami, w kierunku kanionu. W pewnym momencie zaczynaja sie tabliczki dziekczynne, wmurowane w skaly kanionu, ktore tworza dosc widowiskowa mozaike.. Chwile pozniej, naszym oczom ukazuje sie strzelista, gotycka, XVIII wieczna konstrukcja Santkuarium Matki Bozej Las Lajas. Kosciol wyglada niczym zamek z bajek Disney’a. Zawieszony na moscie, kilkadziesiat metrow nad dnem kanionu, otoczony stromymi scianami skalnymi, z rzezbami aniolow, strzelistymi wiezami i przyklejonymi jakby do zboczy chodnikami.. Prezentuje sie conajmnie nierealistycznie. Ku mojemu zdziwieniu, takie cudo jeszcze nie ucierpialo zbytnio na skutek komercjalizacji. Owszem, sa bazary, toalety, tarasy widokowe, ale ginie to wszystko przy urzekajacej scenerii kanionu..
Na granice dojezdzamy malym busikiem wraz z ekwadorska rodzina i dwoma mlodymi turystkami z Francji. Na przeciwko mnie siedzi mala dziewczynka, z ogromnymi oczami, ktore we mnie wpatruje, jakby widziala po raz pierwszy kogos bialego. W reku trzyma lalke barbie. Nie wiem czy moje niebieskie oczy zrobily na niej wrazenie, w kazdym razie ja w jej oczach widzialem cos przejmujacego. Udalo mi sie zrobic jedno zdjecie, ale akurat odwrocila twarz..
Standardowa kontrola paszportowa, szybko i bezbolesnie zalatwiam sprawy papierkowe i oto jestem w Ekwadorze! Zamiast stempli do paszportu dostaje tylko jakies brzydkie nadruki. Dziewczyny z Francji sa jakos malo rozmowne, moze troche przestraszone, trudno powiedziec. Jedna z nich mowi po angielsku, druga nieco po hiszpansku, wiec troche mamy z Kevinem problem, zeby sie z nimi dogadac. Mialy zamiar jechac do Quito jeszcze dzis, ale mowie im, ze jest pozno, a po drodze jest Otavalo, co moze byc lepszym wyborem na chwile obecna. Koniec koncow pakujemy sie w Tulcan do jednego busa i jedziemy prawie trzy godziny do Otavalo. W autokarze siedze obok dosc fajnej dziewczyny i ciesze sie z tego, ze jestem w stanie prowadzic prawie normalna konwersacje. Jest to chyba pierwsza napotkana przeze mnie osoba, ktora urodzila sie tutaj i nie jest wiernym katolikiem. Okazuje sie, ze na pewne sprawy mamy nawet podobne poglady. Cwiczy joge, medytuje i marzy o podrozy do Indii. Na koniec wymieniamy sie mailami, tak na wszelki wypadek.. Nigdy nie wiadomo :)
Na miejscu szybko w czworke znajdujemy jakis tani nocleg. Pierwsze wrazenie – jak tu tanio! Za naprawde elegancki pokoik z dwoma lozkami, zaplacilismy 10$. Niestety, jestem w pokoju z Kevinem.. Wieczorem wychodzimy cos zjesc. Jak zwykle jest to dwu-daniowe almuerzo, za jedyne 1,5$. Pozniej idziemy do jakiejs knajpy na piwo. Tzn. piwo pije tylko ja, bo reszta woli wino. O dziwo, tak jak w poprzednich krajach byly tylko male butelki 0,3l, to tutaj browar sprzedawany jest prawie wszedzie w duzych, 0,7 czy 1 litrowych butlach! I kosztuje praktycznie tyle co male w Kolumbii.. Ale i tak smakuje tak samo, czyli bez wiekszej rewelacji.. :)
Rano budzimy sie juz po 0800, targ podobno 'szczyt’ osiaga ok 1000. Wychodzimy niby razem, ale Francuzki cos wolno chodza. Szybko sie okazuje, ze dla mnie to raczej wypad fotograficzny niz zakupy. Cale miasto jest w straganach – nie tylko plaza de ponchos, bedacy sercem targu, ale i boczne placyki oraz ulice.. Otavalo zmienilo sie nie do poznania przez noc.. Wszedzie cos sie dzieje, wszedzie ktos cos mowi, reklamuje, krzyczy i placze.. Gdzie nie spojrzec, tam kolorowe chusty, tkaniny, swetry, spodnie, czapki i kapelusze, tak popularne w tym kraju.. Obok zabawki, breloczki, piszczalki i plyty CD.. Wystarczy kawalek odejsc i zaczyna sie jedzenie – owoce, warzywa, kraby, ziarna.. Wszystko kolorowe, ciekawe, nowe…
Blyszcza zlote zeby w usmiechach kobiet. Wiekszosc jest tradycyjnie ubrana, zwiniete szale na glowach, tuniki, dlugie suknie z bialymi koszulami, dzieci w chustach pr
zewieszone przez plecy.. Mezczyzni w ponczach, wielu nosi dlugie wlosy, uwiazane w kok. Rysy twarzy ludzi zdradzaja pochodzenie indianskie, cos, czego w Kolumbii nie dostrzegalem.. Barwy az kluja w oczy. Tlum jest spory, ale da sie w miare swobodnie isc. Nie zauwazam nachalnych zachowan, tak jak np. w Gwatemali czy w Meksyku i przez to nie jest to tak meczace. Miedzy straganami smigaja riksze, na ktore trzeba uwazac, podobnie jak na kieszonkowcow, ale to zadna nowosc. Pod koniec kupuje sobie spodnie materialowe. Mialem zamiar wyslac dzis paczke, ale poczta jest zamknieta w weekendy. Nic to jednak straconego – pamiatki i ubrania, ktore wysle do Polski na prezenty lub do wlasnego uzytku, kupie w Quito. Mozna oszalec z tymi rzeczami, wszystko ladne, kolorowe, pewnie niezbyt trwale, troche tandetne pewnie tez, ale za to calkiem tanie. Nie obrazilbym sie, gdyby takie rzeczy w Polsce sprzedawali zamiast wyrobow 'Made in China czy India’. Wyglada na to, ze po powrocie zmienie troche styl, sweter z Meksyku juz mam, teraz beda spodnie i koszula z Ekwadoru, a w Peru kupie sobie czapke :P
zewieszone przez plecy.. Mezczyzni w ponczach, wielu nosi dlugie wlosy, uwiazane w kok. Rysy twarzy ludzi zdradzaja pochodzenie indianskie, cos, czego w Kolumbii nie dostrzegalem.. Barwy az kluja w oczy. Tlum jest spory, ale da sie w miare swobodnie isc. Nie zauwazam nachalnych zachowan, tak jak np. w Gwatemali czy w Meksyku i przez to nie jest to tak meczace. Miedzy straganami smigaja riksze, na ktore trzeba uwazac, podobnie jak na kieszonkowcow, ale to zadna nowosc. Pod koniec kupuje sobie spodnie materialowe. Mialem zamiar wyslac dzis paczke, ale poczta jest zamknieta w weekendy. Nic to jednak straconego – pamiatki i ubrania, ktore wysle do Polski na prezenty lub do wlasnego uzytku, kupie w Quito. Mozna oszalec z tymi rzeczami, wszystko ladne, kolorowe, pewnie niezbyt trwale, troche tandetne pewnie tez, ale za to calkiem tanie. Nie obrazilbym sie, gdyby takie rzeczy w Polsce sprzedawali zamiast wyrobow 'Made in China czy India’. Wyglada na to, ze po powrocie zmienie troche styl, sweter z Meksyku juz mam, teraz beda spodnie i koszula z Ekwadoru, a w Peru kupie sobie czapke :P
Ponizej zdjecia, pozdrawiam! :)
2 komentarze to Ekwador, targ w Otavalo
Jeszcze musisz się wyposażyć w sandały i jakieś rzucające się w oczy skarpety… w końcu Twoja stylówa musi być bezbłędna ;)
Trzymaj się!!!
Fred z taką stylówą to każdy klub w Warszawie jest Twój :)
pozdro i powodzenia!