Tamasopo i Xilitla

Posted on 17 listopada 2009

Monterrey opuscilem w piatek, ok. godziny 1100. Na dworcu autobusowym kupilem bilet do Ciudad Valles, skad nastepnie chcialem przemiescic sie do miejscowosci Tamasopo, slynacej z niezwyklej urody kaskad, ktora to polecil mi Mauricio (wlasciciel mojego hostelu w Monterrey). Do Cd. Valles jest ladnych kilkaset kilometrow, totez podroz trwala ponad 8h. Cena takiego przejazdu wynosi niecale 30 dolarow, jednak jakosc uslugi bardzo mnie zaskoczyla. Autobus byl klimatyzowany, z eleganckimi toaletami (meska i damska!), fotele wygodniejsze niz w pierwszej klasie w samolotach (tak oceniam, bo nigdy nie lecialem pierwsza klasa ;)), a miejsca na nogi tyle, ze w domu przy biurku nie mam takiej przestrzeni ;) Nijak sie to ma do naszych PKSow ;) Podroz minela dosc szybko, trzy filmy, nowe, ciekawe pejzaze za oknem i oto laduje w Valles ok. godziny 1900. .

Niestety szybko sie okazalo, ze dzis do celu juz nie dojade, gdyz nastepny autobus jest dopiero o 0700 i to z dworca w centrum. Chcialem spac juz w Tamasopo na jednym z malych pol namiotowych w okolicy kaskad, jednak zmuszony jestem przeczekac jakos noc w Valles. Nie jest to przyjemne uczucie, gdy przyjezdza sie pozno do nowego miasta, nie majac zadnego pomyslu na nocleg. Valles nie jest duze, ale przejazd piatkowym wieczorem przez centrum (dworzec dla autobusow dalekobieznych zlokalizowany jest na obrzezach miasta) dal mi obraz miejsca, w ktorym nie chcialbym spedzic nocy gdzies na zewnatrz. Przede wszystkim drastycznie wzrosl odsetek mezczyzn noszacych biale kapelusze. Nie jestem specjalista w tej dziedzinie, ale ten typ nazywany jest chyba ranczerskim albo conajmniej ´wyjsciowym kowbojskim´. Byc moze  to o niczym nie swiadczy, ale ludzie tutaj wydali mi sie bardziej ´meksykanscy´ niz ci w Monterrey. Co drugi samochod to pickup, najlepiej z ekipa na pace, na kazdym rogu jakas speluna lub warsztat samochodowy, a spojrzenia mezczyzn na pierwszy rzut oka nie wygladaly jakos bardzo towarzysko. Na pewno to bylo tylko wrazenie, nie mniej jednak postanowilem poszukac jakiegos schronienia w okolicy dworca. Zrobilem szybki rekonesans w cenach hotelow i okazalo sie, ze w jednym z nich noc kosztuje niewiele wiecej niz w hostelu w Monterrey! Recepcjonistka z Hotelu San Carlos udzielila mi kilku informacji na temat drogi do Tamasopo, po czym musialem wyjsc poszukac bankomatu by zaplacic za pokoj. Dostalem jasne instrukcje i smialo ruszylem w droge. Po 2min znalazlem sie na jakiejs zupelnie nie oswietlonej ulicy, po bokach obdrapane budynki, ruiny, a jedynym miejscem gdzie palilo sie swiatlo byl warsztat, w ktorym przy grillu siedzialo trzech facetow (dwoch w kapeluszach), ktorych aparycje moglbym okreslic jako pasujaca do modelu ´typa z pod ciemnej gwiazdy´.  Na dodatek ktos za mna szedl i cos wolal. Na wszelki wypadek przyspieszylem kroku by wyjsc na nastepna oswietlona ulice, skad widzialem juz supermarket, gdzie mial byc bankomat. Okazalo sie, ze facet, ktory szedl za mna, wyglada zupelnie niegroznie, przywital sie, zapytal skad jestem i gdzie jade, po czym rzucil jakas nazwe miejscowosci, ze niby on tam zaraz zmierza.. Nie majac bladego pojecia gdzie to jest, stwierdzilem, ze jednak podziekuje i zostane w hotelu. Skoczylem jeszcze zjesc tacos na kolacje i bylem juz w moim pokoju bez okien, za to z podwojnym lozkiem i tv, w ktorym lecial akurat Pianista. Taki polski akcent ;) Polozylem sie dosc pozno spac z zamiarem wczesnej pobudki, jednak pokoje bez okien maja to do siebie, ze caly czas jest w nich ciemno.. (suprajz! ;p) Gdy zamierzalem przewrocic sie wlasnie na drugi bok w srodku nocy, cos podkusilo mnie by zerknac na zegarek. Okazalo sie, ze jest juz 0930 i zdecydowanie nalezy juz podjac jakies kroki, najlepiej w kierunku wyjscia..

Szybko znalazlem sie na miejskim dworcu, skad odjezdzaly busy do blizej polozonych miejscowosci. Kupilem bilet do Tamasopo i przeszedlem sie po tzw. centrum Cd. Valles. Mialem tylko pol godziny, wiec zdazylem zaledwie rzucic okiem na to, co sie tam dzieje. Uliczki sa znacznie wezsze, stragany wychodza niemalze na ulice, a w powietrzu unosi sie taka senna atmosfera. Byc moze dlatego, ze byla sobota i wlasnie zaczynal sie najwiekszy upal.. Droga do Tamasopo wiodla poczatkowo po niezlej, krajowej drodze przez gory. Na srodku jezdni, nie wiedziec po co, rozstawione byly pacholki. Chyba tylko po to, by nie wyprzedzac na zakretach, bo zadne remonty miejsca nie mialy.. Kierowca jakby sie tym nie przejmowal i nasz pojazd (juz bez klimy i w nieco gorszym stanie) bardzo szybko wchodzil w kolejne wiraze, czesto slalomujac miedzy pacholkami. Na poboczu, od czasu do czasu, ustawieni byli ludzie, ubrani w odblaskowe kamizelki i wymachujacy smiesznymi choragiewkami. Niektorzy z nich bardzo wczuwali sie w swoja role, bo choragiewki w ich rekach lataly w tak nieprawdopodobny sposob, jakby co najmniej zatrudnieni byli w Formule 1 lub przy starcie promow kosmicznych. Byc moze dawali wlasnie w ten sposob znac kierowcy, ze nic nie jedzie z naprzeciwka. Tak czy inaczej, smieszny system. Gdy autobus zjechal z glownej drogi, otworzyl sie przede mna Meksyk, jakiego do tej pory nie znalem. Bezkresne pola kukurydzy, male wsie, z rynkami, na ktorych w cieniu odpoczywali chyba wszyscy mieszkancy, lagodne, bezkidzkie, mozna byc rzecz, wzgorza, jednym slowem sielana. Do autobusow na niektorch przystankach pod, jakby ´celowa´, nieobecnoscia kierowcy, wchodzili rozni sprzedawcy. Jedni chcieli sprzedac jablka, inni pomarancze, czekoladki czy pistacje, a byl tez gosc, ktory sprzedawal spiewniki z koledami i modlitewniki. O dziwo zawsze ktos sie znajdzie chetny na taki zakup..Gdyby nie to, ze nie mam specjalnie miejsca w plecaku…

Do Tamasopo docieram po 2h, jest upal, ale malutkie miasteczko zyje. Sporo osob kreci sie na ulicach, na centralnym placu, przystrojonym girlandami, w cieniu odpoczywaja starsi i mlodsi, a z knajpy obok leci bardzo glosna muzyka. Mnostwo mezczyzn w kapeluszach. Moge chyba pokusic sie o sformulowanie takiej tezy – ¨liczba kapelusznikow wzrasta wprost proporcjonalnie do odleglosci od wiekszych osrodkow miejskich¨.. ;)  Chwile kontempluje ten widok i ruszam w strone kaskad, ktore sa 3 km od miasteczka. Na wylocie zahaczam jescze o knajpe z tacos i udzielam informacji dot. lokalizacji kaskad rozentuzjazmowanej piatce mlodych ludzi w samochodzie. Nie zdazylem nawet wyjsc za ostatnie zabudowania, a zatrzymuje sie przy mnie samochod, oczywiscie pickup. Kierowca nie dosc, ze podrzucil mnie na miejsce, to jeszcze pokazal mniejsze, rzadziej odwiedzane wodospady, z samochodu. Emilco naprawia opony, jezdzi po okolicznych bezdrozach, w poszukiwaniu awarii, jak to okreslil. Mieszkal przez 5 lat w Houston i bardzo dobrze mowi po angielsku. Zawozi mnie az do Cabana Aventura, najbardziej znanego pola namiotowego w okolicy i mowi, ze gdyby cos sie dzialo, gdybym chcial sie z nim widziec jeszcze, to niech po prostu kogos zapytam – ponoc wszyscy go znaja w Tamasopo. Jednym slowem szycha ;)

Cabana Aventura to troche zbyt szumna nazwa – ot, pare barakow, miejsce na rozbicie namiotow, kilka domkow i male boisko z hokejowymi bramkami. Nic wiecej mi nie potrzeba. Melduje sie na recepcji (rozbicie kosztuje jakies 6 USD) i zaprzyjazniam sie z kierowca szkolnej wycieczki, ktora akurat bawi na polu. Po chwili rozstawiam namiot i ruszam w poszukiwaniu Puento del Dios, czyli Mostu Bogow, najwiekszej atrakcji w okolicy. Nie bardzo wiem czego sie spodziewac, domyslam sie tylko, ze to musi byc cos zwiazanego ze slowami ´skaly´, ´woda´ i ´wodospad´.  Zdaniem kierowcy idzie sie tam 30min, wiec mysle sobie, ze zrobie to w krotszym czasie.. Droga jest bardzo wyrazna, wiem, ze z Cabany Aventura jezdzi od czasu do czasu samochod w to miejsce, wiec podziwiajac ladne widoki ide szybkim tempem przez las i pola. Po 25min droga nagle urywa sie na polu kukurydzy, u podnoza gor. Samochod nie ma szans tutaj. Czyli cos musialem pomylic. Wracam polowe drogi, do miejsca, z ktorego wydawalo mi sie, ze slysze wode. Rzut oka na rzezbe terenu  i wysuwam przypuszczenie, ze owa atrakcja musi byc gdzies ponizej miejsca, w ktorym aktualnie jestem. Cofam sie jeszcze kawalek i przelaze przez jakies druty kolczaste, za ktorymi widze inna wyrazna droge. Tym razem trafiam. Pojawiaja sie kierunkowskazy i po chwili docieram na miejsce. Coz, Most Bogow robi wrazenie. To skalny most nad potokiem – z jednej strony jest spory wodospad, ktory wpada do duzych rozmiarow okraglego kotla, skad woda, przechodzac pod gruba warstwa skal, przeplywa przez dwie duze komory i wylatuje po drugiej stronie. Ludzi nie ma jakos bardzo duzo, wiec szybko narzucam szorty i wskakuje do wody. Jest przyjemnie ciepla ;) Przeplyniecie przez groty na druga strone tez robi wrazenie, woda jest krystalicznie czysta, tylko w jednym miejscu trzeba uwazac na silny nurt. Dla bezpieczenstwa rozciagnieta jest lina by mozna bylo sie wspomoc nia w chwili slabosci.  Po jakis 2h wracam na kemping, robi sie juz ciemno, a woda wzmogla moj apetyt. Na szczescie, mozna kupic cos do jedzenia w tej calej Cabanie (oprocz piwa i coli). Jedynym daniem jest ryz i mieso z kurczaka, ktore mozna sobie wrzucic do tortilli. Specjalnego wyboru wiec nie mam, ale jedzenie bardzo mi smakuje.  Ogladam jakis mecz i wlasciwie nie ma juz co robic, mlodziez szaleje z latarkami po namiotach, akurat rozbili sie niedaleko mnie, wiec mysle sobie, ze noc bedzie niespokojna. Cos mnie jeszcze tknelo i postanowilem sie przespacerowac w okolice domkow, skad wydawalo mi sie ze slysze jakis spiew, moze karaoke albo cos w tym stylu? Po chwili z jednego domku ktos do mnie wola zapraszajac do siebie. Okazuje sie, ze to ekipa z samochodu, ktora wczesniej pokierowalem przed knajpa. Dziewczyny – Fernanda, Mariana i jakas jeszcze sa mniej wiecej w moim wieku, natomiast Gerard i Conrado sa kilka lat starsi. Po angielsku potrafia powiedziec zaledwie kilka slow, ale rozumiemy sie rozmawiajac lamanym hiszpansko-angielskim ;)  Pijemy natomiast tequile, a przy meksykanskiej muzyce z samochodu dziewczyny chca koniecznie mnie nauczyc jak sie tanczy..za kazdym razem dolewajac mi do kubka.. ;) Towarzystwo jednak sie chyba przeliczylo i narzucilo zbyt szybkie tempo. . moze nie zrozumieli skad jestem.. ;) Niecale 2h (i 2l) pozniej udaja sie na spoczynek. Jest dopiero 2200 ale co zrobic, ide w kierunku namiotu, jednak doslownie po 50m podchodzi do mnie facet w bejsbolowej czapce i zaprasza do grupki, ktora siedzi przy boisku i raczy sie piwem i tequilla z przenosnej lodowki. To rodzina, od babci po szwagrow itd. Dzieci poszly spac wiec mozna troche sie wychilowac ;) niektorzy z nich mowia po angielsku, sa bardzo mili, rozmawiamy i wielu rzeczach, o sytuacji w Meksyku i innych krajach, pytaja sie co studiuje, dlaczego podrozuje sam itd. Po kilku malych piwach nachodzi nas ochota by pograc w pilke. Wiekszosc mezczyzn jest w wieku 40 lat, ale sa bardzo zapaleni do gry. Gramy na male bramki 1 na 1, wygrany zostaje na placu gry. Taki maly GeoCup ;) Przy akompaniamencie donosnego smiechu kobiet, pokonuje ich mezy jednego po drugim, nawet po kilka razy ;) Zabawa jest przednia. Ok. 2400 zegnamy sie i idziemy spac, oni do domkow, ja do swojej kwatery na brzegiem rzeki. To byl naprawde mily wieczor, oby takich wiecej.

Rano budza mnie glosy tuz nad namiotem. Ewidentnie, jakies dwie chochoczace dziewczyny zagladaja mi przez okienko do sypialni, probuja otworzyc nawet namiot. Domyslam sie, ze to ta szkolna wycieczka. Gdy wychodze na zewnatrz, okazuje sie, ze maja tuz obok mojego namiotu grilla i stolik z jedzeniem. Pieknie. Zaczynam sie skladac, wszak juz 0900. Katem ucha slysze, ze rozmawiaja o mnie i w koncu jakis chlopak proponuje mi quesadille i cos do picia na sniadanie. Przerywam swoje czynnosci i rozmawiam z mlodzieza, smakujac wysmienite placki. Wszyscy sa z Gudalahary, maja po 18 lat i sa na szkolnym wypadzie pod namioty. To by tlumaczylo ten spokoj w nocy ;) Nauczyciele tez po angielsku nie mowia, wiec wkrotce koncza nam sie tematy do rozmowy, a wlasciwie nie tematy tylko moje umiejetnosci lingwistyczne na wiecej nie pozwalaja ;) Dziekuje za sniadanie i wracam do pakowania sie. Gdy juz jestem prawie gotowy, dziewczyny chca miec koniecznie ze mna zdjecie. Czemu nie? Po chwili wszyscy w poblizu chca juz byc na fotce, wiec nauczyciel prawie wpada do rzeki, probujac objac kadrem scene. Czuje sie troche zazenowany, glupio sie usmiecham, ale w sumie jest sympatycznie ;) Zegnam sie i ide raz jeszcze na Puento del Dios, by od drugiej strony dotrzec do Tamasopo. Ludzi jest juz wiecej, przybywaja cale rodziny z lezaczkami, dzieci w kamizelkach wesolo taplaja sie w plytszych miejscach, inni wybieraja plaze nad rzeka, ktore sa w poblizu. Ruch ten nie przeszkadza mi wyjatkowo jakos wcale, kapie sie i ide dalej do miasta. Wiem, ze kawalek mam do przejscia, 3 moze 4 km (ale kto to wie?). Droga jest szeroka, wiedzie wsrod pol, dookola piekne widoki, przechodze kilka razy przez tory, ktore wioda jakby do nikad, a od czasu do czasu mijam jakies gospodarstwa z krowami, swiniami i reszta inwentarza. Juz po pierwszym kilometrze drogi zatrzymuje sie olbrzymi samochod typu suw (czy jakos tak, ekspertem w motoryzacji, jak zapewne czesc z Was wie, nie jestem) i dwie kobiety podrzucaja mnie do samego centrum (ktore, nawiasem mowiac, jest 3min spacerem od granic miasteczka ;p).

Tego samego dnia, przez Cd. Valles, jade jakies 150km dalej na poludnie, naprawde kretymi, gorskimi serpentynami, do polozonej na 1050 m npm, Xilitli. Malowniczo ulokowana na wzgorzach (co zapewne uchronilo ja od industrializacji) miejscowosc zostala zalozona przez Augustynow w 1550 roku, ktorzy wybudowali tutaj swoj klasztor. Istnieje on do dzis i jest jednym z najstarszych tego typu obiektow w regionie. Jednak najbardziej Xilitla jest znana dzieki Edwardowi Jamesowi, angielskiemu arystokracie, poecie, rzezbiarzowi i mecenasowi sztuki, ktory jest jednym ze znanych przedstawicieli surrealizmu. Na pewno moja siostra, jako znawca historii sztuki, bylaby w stanie wiecej w tej materii wniesc, dosc jednak powiedziec, ze gosc wypial sie w pewnym momencie na srodowisko  i postanowil pojechac do USA, a potem, praktycznie juz jako banita, do Meksyku, gdzie tworzyl i zyl. Przez 20 lat stworzyl kilka naprawde intrygujacych dziel. Oprocz rezydencji w centrum Xilitli (tzw. el Castillo) utworzyl rajski ogrod. Polozone 3km od miasta Las Pozas to sporych rozmiarow park (a raczej kawalek dzungli), w ktorym, wsrod tropikalnej roslinosci wyrastaja przedziwne rzezby, budowle, arkady, kamienne schodki i chodniczki.. Wyglada to naprawde nierealnie, wszystko jest powykrzywiane, wszedzie poukrywane sa mistyczne symbole (do popularnych motywow nalezy np. lisc konopii indyjskiej.. podobno Edward praktykowal buddyzm w Stanach razem z Aldousem Huxleyem), a chodzac po tym ma sie wrazenie, jakby sie wlasnie trafilo do miasta elfow… Spedzilem tam ponad 2h wloczac sie po wysokich budynkach, tajemnych przejsciach i sciezkach wsrod dzungli. Kazda prowadzi gdzie indziej, nie ma jakiegos kierunku zwiedzania, ja np. dotarlem na szczyt wysokiego wodospadu, gdzie chyba malo kto dociera widzac zarosnieta sciezke przed soba (ja mialem wprawe ;)) Warto to bylo zobaczyc, zdecydowanie. Podobnie z reszta jak samo muzem Edwarda Jamesa w centrum miasteczka. Dobrze, ze calosc objela swym patronatem fundacja uzytku publicznego, bo czesc rzezb i budynkow zaczela juz niszczec. Jakis czas temu jeszcze Las Pozas byla w rekach meksykanskiej rodziny przyjaciela Edwarda Jamesa, ktory pomogl mu wybudowac to wszystko. Teraz wprowadzone zostaly oplaty za wejscie (jakies 1 USD dla studentow), ale klimat jeszcze czuc. Z drugiej strony nalezy sie spodziewac, ze za jakas chwile komercja dotknie i to miejsce, juz teraz jest tam restauracja (malutka i fajna), sklepik z pamiatkami i rekodzielami (super) oraz nie wiedziec po co mozna wypozyczyc quada i zjechac na tyrolce. Coz, kazdy chce zyc.

Ogolnie jednak Xilitla zyje wciaz z rolnictwa. Centrum miasteczka polozone jest na wzgorzu, ulice ukladaja sie w takie jakby nieregularne pierscienie, a domy stoja czesto na bardzo stromych stokach. Wszystko jest dosc czarujace, stragany na pochylych ulicach, kwadratowy placyk, brak transportu miejskiego – podobno kilku mieszkancow poswiecilo sie profesji i zostalo busiarzami, mimo ze busow nie mieli ;) Widac czesto pickupy przystosowane do przewozu osob, laweczki z tylu, czasem sa to lepsze chevrolety typu caravan. Z tego co wyczytalem duzo osob mieszka w malych osadach, zlozonych z kilku domow (tam gdzie sie dalo je postawic w tym niezwykle pofalowanym terenie) oddalonych kawalek od centrum Xilitli. Podobno jest ich az 100.  Gdy przyjechalem do miasteczka w niedziele, wieczorem na rynku przed klasztorem odbywala sie zabawa. Niedziela to dzien targowy w Xilitli i wszyscy mieszkancy zgromadzili sie by razem potanczyc w rytm muzyki, ktora serwowali im ze sceny dwaj lokalni gwiazdorzy. Jeden gral na keyboardach, niczym za starych dobrych czasow disko polo, a drugi spiewal. Tanczyly matki z dziecmi, mlodziez, bardzo duzo bylo starszych osob, pod 80 lat. Bardzo mi sie to podobalo, muzyka, pomimo elektronicznego wydzwieku porywala do tanca i widac bylo ze potrafia sie tutaj bawic (co niekoniecznie rowna sie ´potrafia tanczyc´;p). Nawet jesli sprzet nie do konca jest taki, jaki byc powinien (np. maszyna ze sztucznym dymem byla napedzana przez reczny wiatrak bo dym nie chcial na scene leciec ;P). Widzialem jednak tez biedniejsza strone miasteczka. Gdy wrocilem z Las Pozas mialem zamiar udac sie na poszukiwanie Jaskini Papug. Podobno gdzies pod miasteczkiem jest ogromna dziura w ziemi, ktora zamieszkiwana jest przez papugi. Ponoc najlepiej sie wybrac tam godzine przed zachodem slonca, bo wtedy papugi odbywaja swoj rytualny taniec czy cos takiego. No to tak zrobilem. Sek w tym, ze mialem jedynie szkic okolicy i jakies slowne instrukcje. Wyszedlem kawalek poza miasteczko i skrecilem gdzies w dol, jak wynikalo ze szkicu. W jednej chwili znalazlem sie w jakis malych slumsach, gdzie ludzie zyja w zbitych z blachy i drewna chatach, razem ze swoim inwentarzem. Na domiar zlego zaczal padac deszcz (!). Robilo sie szybko ciemno, zadnych kierunkowskazow nie ma, to rzecz jasna, wiec pomyslalem sobie, ze przeciez jakims wielkim fanem jaskin to ja nie jestem, troche tych dziur i dziurek juz widzialem w swoim zyciu, wiec sobie daruje tym razem ;) A jeszcze jak sobie przypomnialem, ze czytalem gdzies o tym, ze w tego typu otworach (niektore sa glebokie na 500 metrow podobno!) mozna skorzystac z opcji skoku na spadochronie, to juz nie mialem watpliwosci. (pewnie nie w tej, bo ta jest niezle ukryta, ale sam pomysl skakania na spadochronie do jaskini wydaje mi sie tak bezsensowny, ze tylko przyspieszylem kroku w drodze powrotnej).

Jutro jade do Mexico City, kolejne 8h w autobusie, ale tym razem cena byla taka, ze zaczynam sie zastanawiac czy nie podstawia mi PKSa ;) Za oknem pada i mam szczera nadzieje, ze za chwile przestanie, bo mam pewne plany co do nastepnych kilku dni. Rozumiem, ze to gory i to znacznie wyzej niz Zakopane, ale jak to sie mowi – hello?.. Licze tez ze La Ciudad de Mexico nie okaze sie mi w swoim najgorszym swietle, z fala tzw. express kidnaps, kradziezy w taryfach i kieszonkowcow. Podobno to niesamowite miasto, ktore trzeba zobaczyc by moc powiedziec, ze sie bylo w Meksyku i jesli sie chce ten narod w jakis sposob zrozumiec. Cokolwiek by to nie znaczylo. Napisze jak mi sie cos wyklaruje, tymczasem! ;)

Zdjecia z Tamasopo i Xilitli/Las Pozas


14 komentarzy to Tamasopo i Xilitla

  • Szatyn pisze:

    Twoja piłeczka cieszy najbardziej, Fred, Ty piłkarzem może powinieneś zostać, a nie siatkarzem ;)Twoja drużyna na Geocupie bez Ciebie za wiele nie pokazała, więc pomyśl poważnie o sportowej przemianie :D Oby więcej tylu dobrych ludzi po drodze!

  • Kamil pisze:

    Span-glish! też znam ten język;))

    Sportowiec a w dodatku pisarz! Nawet nie zauwazysz a bedziesz miał gotową ksiazke do wydania po powricie!:)

    Bardzo fajnie piszesz! reportersko, ale pokus się jeszcze o opis TWOICH subiektywnych wrazen, odczuc… Entiendes?;)

    w PL: pierwszy mecz (towarzyski) kadry Smudy z Rumunia w d…!:(

    Pozdrowionka!
    Wspieracze!
    Z piesnia na ustach np. A droga dluga jest…;))

  • kusiex pisze:

    Teraz widać po zdjęciach, że to prawdziwy folklor :]Ciekawe jak Ci się spodoba Mexico City, w końcu spotkasz tam 1/5 wszystkich Meksykanów.

    Powodzenia!

  • zuu pisze:

    tequila sexo marijuana! :)

  • Kate pisze:

    Freeed, ogarnij jakas mape z boku strony ze swoją trasą,zeby Cie można było lepiej za Tobą podążać:)
    Oby jak najwięcej takich miłych ludzi na Twojej drodze jak do tej pory! Powodzenia:**

  • tomuś pisze:

    Las Pozas faktycznie wygląda jak baśniowe miasto elfów, coś w stylu LoTR ;) Świetna architektura!
    Trzymaj się i zdaj relację z (ponoć) fenomenalnego transportu publicznego ze stolicy Meksyku :)

  • wieczoryna pisze:

    boskie zdjęcia :)

  • Haski pisze:

    Fred wreszcie trafilem na ta strone (W przeciwienstwie do Twojej pozegnalnej imprezy :P) ;-).

    Zacnie !

    Widze, ze jest coś dla ciała (sport) i cos dla ducha (zwiedzanie) + % (czyli dla ciała i dla ducha) :P

    3mam kciuki za powodzenie !

  • Haski pisze:

    PS

    Fred zapomnialem Ci powiedziec, zebys nie uprawial seksu z przypadkowymi osobami. Szczegolnie z takimi, ktore nie maja przednich zębów… Ihhaaa :D

  • Alicja pisze:

    ależ tam pięknie…. ;]

  • Ali pisze:

    haha, coż za cenna rada ;-)
    Ja bym powiedziala,zebys uwazal na transwestytow, bo chlopcy w Mexico robia sie na niezle dupcie ;)
    a jak juz mowa o zabawie to slyszalam,ze Pasaguero to ciekawe miejsce http://www.pasaguero.com/
    i przydatne slowa:
    chupar = drink %
    el crudo = resaca ;-)

    Ach caramba! wciaz zazdroszcze tej podrozy:D

  • Acher pisze:

    Fred, mapa to rzeczywiscie spoko pomysl :] pozdro!

  • Adriano pisze:

    hejka hej :D

    Fredi naaaaajs :) znowu obszerny opis i znowu mi sie podoba, taki troche wzbogacony internacjonalizmami i slangiem Kapuscinki (powaznie mowie!). Popieram ktoregos z przedmowcow zebys moze jakas ksiazke napisal czy cos, czyta sie to fantastycznie, a okraszone zdjeciami oddaje (tak mi sie zdaje) ten klimat… zazdroszcze wyjazdu i pewnie nie tylko ja i jak wrocisz i Ci sie zachce znowu tak pojezdzic gdzies to ja sie pisze!! Pewnie jak masz internet to z informacjami z Polski jestes dosc na biezaco, wiec kontynuujac watek sportowy powiem tylko ze dzisiaj orly smudy wygraly z kanada 1:0, za to orlom iwana podcielo skrzydla na geokapie i nie wyszli niestety z grupy. teraz widac, ze to Ciebie brakuje najbardziej a nie tego cieniasa Koscianka :)Jak mi sie zachce i sie ogarne to jakos na dniach napisze relacje z turnieju i Ci ja podesle na poczte. Tak w ogole to mam troche niezlych plot poza tym, ale to juz na gadu kiedys. aaa jeszcze widze, ze na stronie startowej masz link do naszej strony zssu – pewnie jakos niedlugo bedziemy ja rozbudowywac :D i w ogole to sie na sekcje w zarzadzie podzielilismy i teraz mam kilkunastu murzynow z 1 i 2 roku, ktorym tylko rozkazuje hihi Tobie tez by sie spodobalo. Mam nadzieje, ze z naszych dzialan jestes dumny, bo my z Twoich jak najbardziej, jak bedziemy chcieli zrobic jakis oboz zerowy w Mexico to mamy juz przewodnika ;) Rozpisalem sie troche i moglbym jeszcze duzo duzo wiecej tu napisac, ale wiem ze mozesz tez nie miec czasu tego czytac. Kip yn tacz. Papatki :*

  • alek pisze:

    Świetny blog, bardzo fajne opisy i super pomysł na podróż. Śledzę regularnie :)

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.