Cuernavaca i Acapulco

Posted on 30 listopada 2009

Amecameca pozostawala w tyle, ostatnie promienie zachodzacego slonca padaly na dwa wulkany Ixte i Popo, kreujac widok, ktorego nie zapomne pewnie przez dlugo. Gorne partie Ixty, na ktorej bylem nie tak dawno, przysloniete byly juz od rana przez chmury, co swiadczyloby o tym, iz podjalem sluszna decyzje o wczesniejszym wejsciu na szczyt. Autobus sprawnie pokonywal ostre zakrety na gorskiej, ale trzeba przyznac, utrzymanej w bardzo dobrym stanie, drodze do Cuautli. Mimo niewielkiego dystansu dzielacego ta miejscowosc od Amecameci podroz trwala stosunkowo dlugo. Przynajmniej dluzej niz przypuszczalem. Autobus objechal chyba wszystkie uliczki w tym niewielkim miasteczku, po drodze wysadzajac i zabierajac kolejnych pasazerow. Gdy wysiadlem na malutkim dworcu mialem wrazenie, ze cala Cuautla jest jednym wielkim bazarem, bo gdzie bym nie spojrzal byly stragany… Moim celem na ten wieczor byla Cuernavaca. Bylo juz po 1900, a de facto bylem w polowie drogi i nie bardzo wiedzialem gdzie mam sie podziac na miejscu..

Liczylem, ze odezwie sie do mnie chlopak, z ktorym bylem umowiony przez portal HospitalityClub, ze mnie przenocuje i pokaze pare rzeczy w miescie, ale jak na zlosc sie nie odzywal. Mialem tez adres jednego hostelu, w razie czego, jednak nie wiedzialem gdzie zawiezie mnie autobus i jak to bedzie daleko od owego hostelu. W dzisiejszych czasach google maps to blogoslawienstwo jesli chodzi o takie sprawy, ale nie zawsze wszystko jest tam zaznaczone.. A swoja droga, ciekawe w Meksyku jest to, ze transport publiczny obslugiwany jest przez wiele firm prywatnych. Nie byloby w tym nic dziwnego (i pewnie nie ma), gdyby nie fakt, iz rzadko sie zdarza, aby byl jedny dworzec wspolny dla wszystkich korporacji. Kuriozalna wydala mi sie sytuacja w Cuautli, gdzie bylo piec roznych terminali, z czego odwiedzilem trzy przypadkiem, zanim ktos wreszcie skierowal mnie na odpowiedni. Albo zanim zrozumialem, co do mnie mowia ;) Tam na szczescie wszystko bylo blisko, ale czasem ciezko sie polapac, z ktorego dworca odjezdza autobus w danym kierunku – czy przypadkiem kurs obsluguje firma Estrella Oro czy tez raczej Blanco? A moze Omnibus Mexico, Futura, Linea del Norte lub jeszcze inna? Zasadniczo wystarczy kogos sie zapytac na dworcu lub tez poszukac wczesniej w internecie, jednak nie zawsze jest taka szansa, a turysta niezaznajomiony z tym systemem moze powiedziec o nim wszystko, ale nie to, ze jest ´intuicyjny´.  Jeszcze inaczej dzialaja prywatne osoby, ktore nie sa zrzeszone w zadnej z duzych firm przewozniczych i czasem wydaje sie, ze prowadza swoja wlasna dzialalnosc. Szczegolnie widoczne jest to na krotkich dystansach – nie ma zadnych biletow, kas, wsiada sie do autobusu i placi kierowcy, ktory potem kupuje sobie za te pieniadze np. chipsy od autobusowych sprzedawcow ;)

Po 2h jazdy docieram wreszcie do Cuernavaci. Jest to stolica stanu Morelos,  polozona ok. 90 km na poludnie od Mexico City stanowila od zamierzchlych czasow ulubione miejsce krotkich wypadow ze stolicy. Juz nawet Aztekowie mieli tu swoje letnie rezydencje, ze wzgledu na korzystny klimat tego miasta. (Cuernevaca moze poszczycic sie m.in. takimi przydomkami jak Beverly Hills Mexico City czy tez Miasto Wiecznej Wiosny). Do dzis przetrwaly zachowane w niezlym stanie swiatynie z czasow przedhiszpanskich, podobne do tych, ktore ogladalem pod Meksykiem. Jedno stanowisko archeologiczne, Teopanzolco,  znajduje sie tuz obok historycznego centrum miasta, do drugiego, polozonego kawalek od miasta, niestety nie dotarlem. Ale po kolei.. Z autobusu wysiadam na jakiejs zajezdni, jest ciemno (ale mimo tego zauwazam stragany i budki rozstawione po bokach, o tej porze na szczescie juz zamkniete), zupelnie nie wiem gdzie jestem i wyglada na to, ze opcja hostel jest jedynym sensownym rozwiazaniem. Pytam sie kierowcy ktoredy na zocalo, na co otrzymuje dosc niejasna odpowiedz, w ktorej glowny nacisk polozony jest na ruchy jego dloni. Sa one stosunkowo zawile, takze po prostu opuszczam zajezdnie i ide gdzies pod gore, tak jak zrozumialem…

…Godzine pozniej, gdy juz opuscilem wymarle dzielnice sypialne, dzielnice robotnicze (zaglebie warsztatow samochodowych?) i dzielnice sportu (dwa boiska, kluby karate..) udaje mi sie dotrzec na zocalo, ktore tez jakos o tej godzinie nie tetni zyciem. Mozna powiedziec, ze w ciagu tych paru kilometrow chodzenia w gore i w dol (Cuernavaca polozona jest na ´pagorkach´) zwiedzilem mniej turystyczne miejsca tego miasta, ale nawet nie bylo kogo zapytac o droge.. Na zocalo zaczynam poszukiwania hostelu/hotelu z przystepna cena za noc. Jest juz blisko polnocy, wiec troche pozno jak na takie dzialania, ale na szczescie recepcje w wielu miejscach przeznaczonych do przyjmowania gosci sa czynne cala dobe. Znajduje kilka hoteli w okolicach Zocalo, do dwoch nawet zagladam, gdyz wydaja mi sie w miare sensowne.. W pierwszym zycza sobie 450 pesos za noc, a w drugim, do ktorego mnie odeslali po tym, jak zapytalem o cos mas economico, przywalili, bagatela, 1200 pesos.  Jak sie potem okazalo tu byly 4 gwiazdki, a dowiedzialem sie tego ze szkicu ulic, ktory dostalem u nich. O hostelach nic nie wiedzieli. Jednak odwiedziny tego miejsca okazaly sie momentem przelomowym w moich poszukiwaniach, gdyz na mapie ujrzalem nazwe ulicy Leyva, ktora skojarzylem z numerem 200,  a to z kolei z miejscem w ktorym mialbym spac, gdyby ´kolega´sie nie odezwal. Coz, no to w droge. Numer 10, 14, 20, 48… Zaczynam znow wchodzic w krajobraz ciemnych uliczkek i spiacych willi. Mimochodem rozgladam sie po dachach, na ktore mozna by bylo wejsc i sie przespac w razie ´planu C´, ale wiekszosc wyglada malo goscinnie ze sterczacymi kawalkami szkla.. 20 minut pozniej dostrzegam charakterystyczny trojkat Hostelling International. Uff, teraz tylko pytanie czy ktos mi otworzy. 3 minuty nerwowego oczekiwania przed brama i otwiera mi wyzylowany starszy gosc w jeansach, z blyszczaca, duza klamra od pasa, w rozpietej koszuli i dlugich siwych wlosach. Szybko przechodzimy na angielski – nie jest z obslugi, ale zaprasza mnie do srodka, zaraz kogos sciagnie by mnie wpuscic do pokoju. Hostel Experiencia jest duzym (3 poziomy), fajnym budynkiem, z basenem, wielkimi palmami w ogrodzie oraz kilkunastoma pokojami, platformami, stolami i tablicami sluzacymi do nauki ludziom, przyjezdzajacym tu na kursy hiszpanskiego. W hostelu wszyscy spia oprocz hipisa i dwoch mlodych chlopakow, Holendra i Szwajcara, ktorzy sobie siedza przy winku i rozmawiaja. Chwile gadam ze wszystkimi o tym i o tamtym, w koncu temat schodzi na wulkan, na ktorym bylem. Holender pyta sie do jakiej wysokosci doszedlem, Szwajcar kreci z niedowierzaniem glowa, a siwy hipis rozsiada sie na krzesle, wyjmuje papierosa z paczki i zaczyna opowiesc, jak to 30 lat temu wspinal sie na drugi wulkan, Popo, ktory wtedy byl jeszcze dostepny turystycznie… Szedl z przewodnikiem i jakims znajomym, na szczycie przywiazal sie do liny, zjechal kawalek do krateru i cyknal pare zdjec. Nastepnie wyjal z plecaka skreta i go zapalil (albo moze to bylo w odwrotnej kolejnosci? ;)). Jak twierdzil to byl jego ´the highest high in the life´ ;) Za chwile przyjechala wlascicielka hostelu i dala mi pokoj. Tutaj noc kosztowala 140 pesos (przystepne ok. 10 USD), ale oplacalo sie tu przyjsc nawet tylko dla tej historii ;)

Sroda  uplywa mi na lazeniu po miescie i robieniu zdjec. Odwiedzilem wiekszosc charakterystycznych miejsc w Cuernavace, od Palacu Cortesa, przez Katedre, piramidy, az po… dworzec autobusowy, na ktorym wysiadlem. Okazalo sie, ze jest 5min od zocalo.. ;) Na innym dworcu orientuje sie w rozkladzie odjazdow i w czwartek o 1300 wsiadam w elegancki autobus do Acapulco!

Ktoz nie zna tej nazwy? Juz nie mowie o slynnej piosence, ale kazdy chyba wie, ze to jeden z bardziej znanych na swiecie kurortow. Polozone na zachodnim wybrzezu Meksyku, w naturalnej, polkolistej zatoce, od wiekow bylo waznym portem w tej czesci swiata. Badania udowodnily, ze okolice Acapulco byly zamieszkane juz prawie 3000 lat p.n.e. Po przybyciu Hiszpan, port stanowil glowny punkt odbioru ladunkow niesionych przez statki z Azji. Towar byl nastepnie transportowany przez Mexico City, droga ladowa na wybrzeze wschodnie i stamtad wysylany do Europy. Nikt by jednak o Acapulco nie slyszal gdyby nie gwiazdy z Hollywod i bogacze z USA. Zaczelo sie w latach 30-tych XX w. a potem juz poszlo szybko.. Dzis jest to jedno z najbardziej turystycznych miejsc na Ziemi, ze slynnymi restauracjami, dyskotekami (zycie nocne trwa tu nawet w dzien ;p), ponad 11 kilometrowa aleja zwana Avenida Costera, luksusowymi hotelami i zlotymi plazami. Symbolem Acapulco sa klify la Quebredy, skad rzucaja sie w ocean tzw. ´klifowi nurkowie´ (cliff-divers) ;)  Przedstawienia odbywaja sie codziennie, nawet wieczororami, kiedy to skoczkowie skacza z pochodniami do wody. Tyle tytulem wstepu.. ;)

Przyjezdzam do tego miasta po poludniu. Juz jadac przez okoliczne gory, w poblizu ktorych lezy Acapulco, widzialem zblizajacy sie ocean. Nie wiem dlaczego, ale zawsze tak mam, ze strasznie mnie to kreci, gdy widze morze.. Zarzucam plecak na siebie i wychodze z dworca (hola, hola, nie tak szybko, najpierw musialem powiedziec z 7 razy no, gracias na propozycje taksowkarzy. Wiem, dosc mgliscie, o dwoch miejscach, w ktorych moge sie zatrzymac, pierwsze to K3 Hostel, gdzies po srodku zatoki, drugie znajduje sie przy zocalo, na ulicy La Paz. Jest 1800 wiec mam czas. Ide na piechote na plaze i pierwsze co robie, to siadam na piasku i jem loda z maca (maja tu strasznie dobre mcflurry!). Slonce powoli zachodzi, jest parnie i goraco. W koncu ide w kierunku zocalo, zgodnie z tym, co jest napisane na tablicach nad Avenida Costera. Okazuje sie to ladne kilka kilometrow, gdyz zajmuje mi to prawie godzine. Wszystko byloby pieknie, gdyby nie to, ze jestem czyms poddenerwowany. Widoki sa niczego sobie, wszystko zalane zlotym sloncem, nawet halas ulicy mi nie przeszkadza, ale.. po pierwsze, taksowki. Kazdy taryfiarz musi trabnac dwa razy, kiedy przejezdza obok mnie. Z polowy z nich wychyla sie kierowca i krzyczy: taxi? taxi? Odpowiadam – no gracias. Z usmiechem.. Po drugie,  sprzedawcy obnosni. Juz z daleka wyciagaja do Ciebie reke, w ktorej trzymaja swoj towar – kapelusze sombrero, bizuteria, chusty, chipsy, napoje… – No, gracias. Z usmiechem. Po trzecie, naganiacze. Przed kazdym hotelem, dyskoteka, restauracja, straganem z kapielowkami czy nawet budka z tacos stoi osoba z ulotkami w reku i widzac mnie wola: !Hola! Amigo! Quieres hotel/comer/bailar? – No, gracias. Jakbym chcial, to bym sie sam zapytal, k&”!# j&$o m#c! Juz bez usmiechu..

To naprawde jest meczace po jakims czasie i zastanawiam sie czy nie zrobic sobie takiej koszulki z napisem no, gracias.. Mam tez wrazenie, ze wszyscy widza we mnie goscia z Ameryki, dlatego na straganach czasem zerkam ukradkiem czy nie ma nigdzie czapki z daszkiem z napisem Polonia ;) Innym nawykiem jest chodzenie po chodniku po tej  stronie jezdni, po ktorej samochody poruszaja sie w przeciwnym kierunku do kierunku mojego marszu ;)

Szybko opanowuje nerwy, zlosc do niczego nie prowadzi w tym wypadku, a przeciez i tak nic nie jestem w stanie zrobic –  kazdy chce zarobic na zycie.. Na Zocalo nic specjalnego nie znajduje. Sam plac tez nie zachwyca, aczkolwiek jest dosc klimatyczny – uwage przykuwaja zwlaszcza duze, dziwne drzewa, wsrod ktorych buszuja ptaki. Owszem, w okolicy  sa jakies male hotele, ale wygladaja dosc przecietnie, raczej nikogo fajnego w nich nie spotkam. Decyduje sie na K3 Hostel i niestety stwierdzam, ze to praktycznie po drugiej stronie zatoki, w rejonie Acapulco Dorado, czesci miasta, ktore slynie z wysokich drapaczy chmur, w ktorych znajduja sie wielogwiazdkowe hotele.. Dobrze, ze nie bede musial przynajmniej tyle placic za moj hostel co w nich. Zamiast wziac autobus postanawiam sie przejsc..Ot, dla sportu. Prawie godzine pozniej, zlany potem, docieram w koncu na miejsce. Cena jest ok, dostalem jeszcze znizke na karte ISIC, pokoje klimatyzowane, internet niby za darmo (ale tylko pol godziny, potem placisz), sniadanie w cenie (jakies tosty) i bar na tarasie, ktory swieci pustkami. (Moneda w Mexico City jak narazie wygrywa zdecydowanie w kategorii ´najlepszy hostel´). Coz, chyba tez nikogo tu fajnego nie spotkam. Wieczor spedzam samotnie spacerujac wzdluz Av. Costery, unikajac rozmow z bardzo przyjacielskimi naganiaczami, ktorzy oferuja super promocje w hotelach, przejazdzki na dyskoteki, skutery i nurkowanie (no, gracias…).

Piatek zaczynam jak kazdy turysta, pakuje sie w maly plecak i ide na plaze.. Daleko nie mam, od hostelu jakies 3 minuty.. Ewidentnie jest jeszcze przed sezonem, bo latwo znajduje stosunkowo przestronne miejsce – w promieniu 50 metrow nie ma nikogo, a sprzedawcow jest naprawde niewielu. Woda jest cieplutka, a piasek przyjemny. W pewnym momencie slysze jezyk polski – to dwie kobiety w srednim wieku rozmawiaja sobie spacerujac po plazy. Mowie ´dzien dobry´, czym rozpoczynam krotka konwersacje. Okazuje sie, ze jest tu duza grupa Polakow, co na moment daje mi pewne nadzieje na towarzystwo, jednak szybko sie okazuje, jak na zlosc,  ze to pielgrzymka. Dostaje bardzo cenna rade, bym uwazal na Meksykanki, ktore szybko sie starzeja (– szkoda by ´takiego´chlopaka!) i zegnamy sie. Panie sie gdzies spiesza, byc moze na modlitwe w basenie, a ja przeciez nie bede zatrzymywal.. Swoja droga to ciekaw jestem do czego ci pielgrzymi tak pielgrzymuja w tym Acapulco.. Do Guadalupy jest ladnych kilkaset kilometrow, chyba ze w dzisiejszych czasach nastapily jakies dosc znaczace zmiany w pielgrzymkach, o ktorych nic mi nie wiadomo (aczkolwiek pojecie ze studiow ´turystyka religijna´ nie jest mi obce.. ;p). Po 1h, gdy plaza mnie juz znudzila (staram sie unikac slonca, bo po wejsciu na wulkan mam nieco spalona twarz) ruszam dalej. Kilka razy zagladam po napoje lub lody do Oxxo, nieco wiekszych sklepow w stylu naszej Zabki, ktore ustawione sa tutaj niemal co 200 czy 300 metrow. Jest naprawde goraco. Po poludniu przemieszczam sie na drugi koniec miasta, na zocalo. Jade poczatkowo autobusem, ale na Avenida Costera jest taki korek, ze wysiadam w polowie, bo szybciej idzie sie piechota.. poza tym stare greyhawki (i podobne) jakie tu jezdza maja swoj klimat. Zalezy na kogo sie trafi. Ja akurat kilkakrotnie jechalem z mlodymi, ´zamerykanizowanymi´Meksykanami, ktorzy zagadywali wszystkie dziewczyny i puszczali na caly regulator muzyke klubowa w pojezdzie. W dodatku zazwyczaj w takich autobusach jezdza jeszcze ´wspolnicy´ kierowcy, ktorzy stoja w otwartych drzwiach i wolaja na przechodniow. Generalnie i tak wystarczy, ze ktos machnie reka i juz autobus staje..

Chce zajrzec do mariny, popytac czy nikt nie potrzebuje zalogi, ale zostaje cofniety przez ochrone. Trudno. Obejrzalem przy tej okazji natomiast plac rybakow, ktorzy w cieniu drzew, niczym w starych, klimatycznych dokach, oprawiaja swoje zdobycze. Zapach jest dosc specyficzny. W koncu ide na klify la Quebredy.  Jest to jedno z kilku miejsc w Acapulco wyeksponowane na zachod, wiec warto zwlaszcza tu przyjsc po poludniu. O 1930 przychodze po raz drugi na skoki slynnych nurkow. Coz, prawde mowiac, spodziewalem sie jakiegos show, a tu po prostu kilku chlopakow w slipkach wyszlo przed zebrany tlum, skoczyli do wody, wspieli sie po klifie i kolejno skakali z roznych wysokosci. Jeden skoczyl z ok. 20 metrow salto w tyl, reszta na ´tradycyjna glowke´. Zadnych pochodni, muzyki, dramaturgii, nic… Za bilet trzeba bylo zaplacic 35 pesos. Podobno wlasnie z 35 metrow jest ten najwiekszy skok, ale jakos porownujac klif do 37 metrowych masztow na Chopinie, na ktorym plywalem, to wydaje sie to mniej (i nie licze burty). Wiem, ze to latwo mowic siedzac wygodnie na schodkach i tylko obserwujac, ze zupelnie inaczej sie widzi wode pod soba bedac samemu na gorze przed skokiem, ale mimo wszystko… z calym szacunkiem, jak to zwyklem mawiac, ´szalu nie bylo´.. ;)

Wracam do hostelu, gdzie spotykam Niemca, ktory pracuje od trzech miesiecy w Cuernavace i wyjechal na weekend do Acapulco odpoczac. Jak sie okazuje, ma dziewczyne z Warszawy. Ciekawy zbieg okolicznosci. Chwile gadamy przed snem, nastepnego dnia zamieniamy pare slow przy sniadaniu (opowiada o Centralnej Ameryce, gdzie mial okazje podrozowac jakis czas temu) i to by bylo na tyle tej znajomosci..

W sobote 1315 wsiadam do autobusu zmierzajacego do Puerto Escondido. Ponad 8h na fotelu i po 2200 jestem na miejscu. Dobra wiadomosc jest taka, ze na dworcu znajduje sie plan miasta, zle – ze nie ma tam ulicy, na ktorej jest moj hostel, a dworzec znajduje sie na obrzezach miasta, wlasciwie tuz obok malego lotniska.. Powtarza sie dokladnie ten sam scenariusz zwiedzania wszystkich sennych i ciemnych ulic co w Cuernavace i Acapulco,  zeby nie zanudzac Was przeskocze ten fragment.. ;)

…´1,5h pozniej, zlany potem´ staje przed drzwiami hostelu The Bridge Tower. Od ´centrum´ to ladne 15 min spacerem, ale cena 6 USD i pozytywne opinie w internecie byly kluczowe, jesli chodzi o ten wybor. Jest przed polnoca, drzwi otwiera mi Aaron, 23 letni chlopak z Miami, ktory od 5 lat mieszka w Meksyku. Mozna powiedziec, ze prowadzi ten hostel w chwili obecnej. Wnetrze jest ciekawe i sprawia niezle wrazenie –  basen, palmy, kilka kanap, tv, stol bilardowy i do pingponga, plazowe parasole pokryte sloma, kuchnia.. Zostaje zaprowadzony do dormitorium, gdzie na mojej szafce nocnej wita mnie duzy karaluch.. Jak sie potem okazuje jest ich tutaj calkiem sporo. Moge zaplacic za nocleg jutro, bo Aaron idzie wlasnie z innymi goscmi hostelu, dwojka mlodych Australijczykow na tzw. ´miasto´.. A wlasciwie to moze bym poszedl z nimi? – Czemu nie? Na chwile moge sie przejsc i cos zobaczyc..

Stosunkowo senne i spokojne Puerto Escondido slynie przede wszystkim z surfingu, odbywaja sie tutaj ponoc jakies znane zawody, a fale przez caly rok sa przednie do uprawiania tego sportu. Jak przeczytalem w jednym z przewodnikow, ´Puerto´ (jak sie mowi skrotowo) to idealne miejsce dla ludzi, ktorzy licza czas w przyplywach i dla ktorych stopien zmrozenia piwa ma olbrzymia wartosc. Zdecydowanie mozna tu sie dobrze bawic i wyszalec ze znajomymi..Mi to jednak chyba nie bylo dane.

Za kilkanascie pesos jedziemy na glowna uliczke miasteczka. Jest sobota, wiec ´cos´ sie dzieje. Zaczyna sie dosc standardowo – australijczyk chce cos zjesc, pada na tacos, potem nie bardzo wiadomo co chcemy robic, wkrada sie niezdecydowanie i pomimo tego, ze na ulicy jest kilka klubow, to jednak jedziemy na nieodlegla plaze Zicatela, gdzie ´ma byc lepiej´. W pierwszym lokalu sa wlasciwie sami amerykanie, dlugie wlosy, bez t-shirtow lub w tzw. hawajskich koszulach, jednym slowem – surfstyle. A na parkiecie nikt nie tanczy. Po dwoch drinkach zmieniamy klub na beachbar, gdzie wg tablicy przed wejsciem ma byc impreza reagge. W srodku muzyka nie ma jednak nic wspolnego z tym gatunkiem. Co najwyzej kilku gosci w dreadach nawiazuje do tego klimatu, ale moim zdaniem to troche za malo, jak na takie szumne deklaracje. Miejsce samo w sobie rzeczywiscie ok – niewielki parkiet, hamaki, lozka do siedzenia na plazy.. Jednak w tym momencie juz bylem przekonany, ze ja tu sie nie pobawie, oraz ze moi nowi towarzysze, mimo ´wyluzowanego´podejscia do wszystkiego, nie sa zadnymi ´klubowymi rekinami´.. Zaczynam juz byc tym wszystkim zmeczony, a my jeszcze nie bylismy w prawdziwie meksykanskim klubie. Wracamy na glowna ulice i probujemy wejsc do najwiekszej imprezowni. Ochrona chce najpierw 50 pesos od osoby, ale w koncu udaje sie wejsc za darmo. Tu sie wreszcie cos dzieje – pelno ludzi (praktycznie nie ma bialych), wszyscy tancza, a glosna muzyka z glosnikow wspomagana jest przez kilku facetow z trabkami. Jest mnostwo dymu podswietlanego na fioletowo.. Nawet zaczyna mi sie podobac.. Juz mialem kogos poznac (jakas dziewczyna wziela mnie za reke i zaprowadzila do stolika swojego towarzystwa), ale zdazylem zamienic ledwie pare slow i zobaczylem, ze moi towarzysze juz wychodza, a Aaron z nietega mina przeciska sie przez tlum w moim kierunku. No coz, moze to i lepiej. Na zewnatrz okazuje sie, ze jakis ´lokals´ postraszyl go pistoletem, a on wolal nie ryzykowac.. Przy okazji pokazal blizne na brzuchu, ktora zostala po dzgnieciu butelka. To bylo co prawda w innym miejscu i jakis czas temu, ale lepiej nie prowokowac losu.. Coz, zgodzilem sie z nim w tej kwestii, byla juz 0400 i najwyzsza pora na powrot.. Takze to by bylo na tyle, jesli chodzi o klubing w Puerto Escondido.

Nastepny dzien mija mi na kreceniu sie bez celu po miasteczku. Zwiedzac specjalnie tu nie ma czego. Popoludnie spedzam na plazy, patrzac jak cale rodziny kapia sie w morzu, w sielankowej atmosferze niedzielnego popoludnia. Wlasciwie to chce pograc w siatkowke plazowa i szukam wzrokiem kogos, kto by odbijal pilke gdzies na plazy przez siatke.. Niestety, po dluzszym spacerze nie znalazlem nikogo. Znajduje za to ekipe miejscowych, w moim wieku, ktorzy graja w pilke nozna na piasku. Nie wiem o co chodzi i tym razem, ale znow strzelam najwiecej bramek, a pozniej w rozgrywkach 1 na 1 nie przegrywam ani razu! ;) Najbardziej jednak mnie cieszy, ze sie troche poruszalem, bo brakuje mi tu treningow..

Slonce zachodzi nad zatoka, robie pare zdjec i wracam do hostelu. Jest prawie pusty, oprocz mnie i Aarona jest tylko jeden starszy gosc z Austrii. Gadamy do pozna siedzac na kanapach..

Jak widac wiec, czas plynie mi tutaj spokojnie, bez wiekszych szalenstw i hardkorow.. I pewnie poplynie tak przez jakis czas najblizszy.  Dzis prawdopodobnie cofne sie jeszcze z 50 km do ciekawej laguny, do ktorej mozna dotrzec tylko lodka (o ile uda mi sie tam dotrzec), potem Oaxaca i z grubsza wzdluz zachodniego wybrzeza w kierunku Gwatemali, gdzie chcialbym byc za tydzien..

hejka.

Ponizej pare zdjec z Cuernavaci i Acapulco. Doslownie kilka fotek z Puerto Escondido wrzuce nastepnym razem.


6 komentarzy to Cuernavaca i Acapulco

  • Natalia pisze:

    bardzo fajna rada od tych dwóch pań! ;)

    PS. Już wiele razy to było tutaj napisane, ale jeszcze raz powtórzę: super się czyta o Twoich przygodach :) powodzenia i szczęścia w dalszej podróży!

  • kusiex pisze:

    Miał być hardcore, wspinaczka, bezdroża. Mieliśmy wnukom kiedyś opowiadać o Twoich przygodach. A Ty w Acapulco się byczysz :) Nice! Pozazdrościć :]

  • fred pisze:

    nie samym hartkorem czlowiek zyje ;)

  • Kamil pisze:

    Hola!
    „…na modlitwe w basenie” hehehe zalozymy po Twoim powrocie taki Kosciol w PL;)))

    jak sobie przypominam chyba pierwszy odkrylem na tym blogu Twoj talent pisarki i zachecalem do zebrania tego w ksiazke?;))

    chcialbym cos w zamian:P ostatnio to jest popularne wsrod pisarzy;) wplec mnie w jakas refleksje, historie itp;))heheh da rade?!;) tylko pozytywna! bohaterska!znasz mnie!;)
    pozdro!!!

  • Kate pisze:

    Osobiście dziękuje za google mapke:D :*

  • Copyright © grand tour
    bezsensu studio - fred 2010

    info

    grand tour jest oparty na systemie WordPress i wykorzystuje zmieniony przez autora bloga skin SubtleFlux.